Ubuntu rozwijane przez Canonical czy Tizen, nad którym pracują Intel oraz Samsung - to jedne z przykładów dystrybucji z ogromnym potencjałem. Fani Linuksa mogą mieć jednak wiele powodów, by za nimi nie przepadać.
reklama
Słowo "Linux" jest przez wielu błędnie używane jako określenie całego systemu. W praktyce Linux to "tylko" jądro, a więc fundamenty, na których budowane są kolejne elementy układanki. Z oprogramowania, którego rozwój zapoczątkował Linus Torvalds, korzysta wiele platform biurkowych, jak Ubuntu czy Fedora, ale także mobilnych (np. Android czy Tizen).
Pulpit Ubuntu 12.10. Fot. Nozomimous
Jedną z najgłośniejszych dystrybucji Linuksa dla komputerów biurkowych jest Ubuntu, które kiedyś całymi garściami czerpało z "klasycznego" Debiana. Teraz, gdy Canonical rozwijające system rzeczywiście decyduje się na wprowadzanie w Ubuntu własnych pomysłów, wielu użytkowników jest niezadowolonych.
Pulpit Unity, który pojawił się w Ubuntu już jakiś czas temu, w swoich pierwszych wersjach działał nie najlepiej (i to ujmując całość bardzo eufemistycznie). Wtedy właściwie nie dziwiło, że wielu użytkowników chciało pozostać przy lekkich i stabilnych Panelach GNOME. Okazuje się jednak, że poprawa wydajności i ogólnej jakości pulpitu Canonical wciąż wielu nie przekonała.
Ostatnio brytyjski producent przygarnął nawet Ubuntu GNOME Remix pod własne skrzydła, czyniąc go jednym z oficjalnych wydań systemu - dla osób, które mimo wszystko nie mogą się przyzwyczaić do nowego Unity, a zamiast niego wolą GNOME Shell.
Produkcja oprogramowania dla Linuksa nie należy do najłatwiejszych przede wszystkim ze względu na istotne różnice między dystrybucjami, a nawet poszczególnymi ich wersjami. Zapewnienie poprawnego działania programu na różnych komputerach jest więc w tym przypadku karkołomnym wyczynem.
Canonical próbuje rozwiązać ten problem, właśnie poprzez przygotowywanie swojego środowiska czy serwera wyświetlania Wayland. W ten sposób udać się ma nie tylko dorównanie Windowsowi. Producent Ubuntu chce na przykład, by programiści mieli możliwość przygotowania tylko jednej wersji programu, która będzie działała zarówno na komputerze PC, smartfonie, jak i tablecie.
Ograniczenia nie leżą jednak w naturze wielu użytkowników Linuksa. Pulpitu Unity nie możemy na przykład praktycznie wcale dostosować do swoich potrzeb - chyba że korzystając z ukrytych głęboko narzędzi. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, jednak wkrótce prawdopodobnie będzie standardem, bo praktyka pokazuje, że większość użytkowników nie ma ochoty na grzebanie we wnętrznościach używanych aplikacji.
Dystrybucje Linuksa coraz bardziej przypominają Windowsa. Użytkownicy dostają do swojej dyspozycji system, który ma "po prostu działać" w formie niezbyt odległej od tego, w jakiej całość została dostarczona. Żadnego grzebania nad ustawieniami w konsoli - ma działać od razu albo wcale.
Na urządzeniach mobilnych nikt już nawet nie spodziewa się, że będzie mógł zmienić wygląd górnego paska w Androidzie czy ustawić ulubioną czcionkę. Mamy w kieszeni pełnoprawne komputery, a ich personalizacja sprowadza się do ustawienia ciekawej tapety i nowych dzwonków. Platformy o otwartych źródłach pozwalają, co prawda, na głębszą ingerencję ze strony użytkowników, jednak nie ma się co oszukiwać: to zawsze będzie marginalna część konsumentów.
Za kilka lat biurkowe dystrybucje Linuksa z perspektywy końcowego użytkownika nie będą się specjalnie różniły od zamkniętego Windowsa. Umożliwią jeszcze wygodniejsze instalowanie aplikacji i znacznie lepszą kompatybilność, choć prawdopodobnie odbiorą użytkownikom część swobody w modyfikacji elementów systemu. Cóż, pozostaje się tylko cieszyć, że w dystrybucjach Linuksa prawdopodobnie nie zobaczymy ekranu Metro z kafelkami.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|