Dentystka nakłaniała pacjentów do podpisywania umowy, dzięki której przejmowała prawa autorskie do negatywnych komentarzy na jej temat. Niestety, gdy sprawę miał zbadać sąd, dentystka zniknęła.
To kolejny tekst z cyklu "absurdy własności intelektualnej".
Dziennik Internautów często pisze o korzystaniu z praw autorskich w celu innym niż ochrona twórcy. Coraz częściej te prawa służą do usuwania niewygodnych treści i okazuje się, że potrafią je wykorzystywać nawet lekarze.
W Stanach Zjednoczonych już kilka lat temu było głośno o firmie Medical Justice, która pomagała lekarzom w zawieraniu takich umów z pacjentami, które przenosiły na lekarza prawa autorskie do komentarzy na temat jego pracy. Dzięki temu lekarz mógł żądać od serwisu z opiniami (np. Yelp) usunięcia komentarza w oparciu o prawo autorskie. W USA dość trudno jest usunąć komentarz zniesławiający, ale prawo autorskie działa natychmiast.
Prawnicy od dawna mówili, że kontrakty stworzone przez Medical Justice nie wytrzymałyby próby w sądzie. Udało się to wreszcie potwierdzić.
Ars Technica opisała przypadek Roberta Lee, który w roku 2010 udał się do Stacy Makhnevich - dentystki preferowanej przez jego ubezpieczyciela, która sama siebie promuje jako "utalentowaną dentystkę i śpiewaczkę operową".
Przed rozpoczęciem leczenia Stacy Makhnevich poprosiła pacjenta o podpisanie "obustronnego porozumienia o utrzymaniu prywatności". To było właśnie to porozumienie, które rzekomo przenosiło na lekarkę prawa autorskie do komentarzy na jej temat.
Stacy Makhnevich - fot. ze strony www.stacymakhnevich.com
Robert Lee nie był zadowolony z usługi dentystycznej. W komentarzu na Yelp napisał, aby za wszelką cenę unikać tej dentystki, gdyż znacznie zawyża ona ceny usług. Ponadto Lee skontaktował się z organizacją Public Citizen, zajmującą się m.in. wolnością słowa. W listopadzie 2011 roku organizacja wystąpiła z pozwem zbiorowym przeciwko praktykom Stacy Makhnevich.
Sprawa miała ciekawy finał. Firma Medical Justice nie była zainteresowana bronieniem w sądzie wzorca umowy, który sama stworzyła, natomiast Makhnevich w ostatnich miesiącach pozamykała swoje gabinety w Nowym Jorku i zniknęła. Sąd nie może się z nią skontaktować, a prawnik Roberta Lee szuka dentystki, aby odzyskać pieniądze za swoje usługi oraz by domagać się zwrotu nadmiernych kosztów poniesionych przez pacjenta w czasie pechowej wizyty (zob. Ars Technica, Dentist who used copyright to silence her patients is on the run).
Choć praktyki dentystki nie zostały obronione przed sądem, niewątpliwie mamy do czynienia z absurdem wynikającym z dzisiejszego podejścia do praw autorskich. Po prostu w umysłach wielu ludzi wytworzyło się przekonanie, że prawo autorskie służy do kontrolowania każdej informacji, która w jakimś stopniu może ich dotyczyć.
Niedawno w DI pisaliśmy o telewizji, która użyła praw autorskich do usuwania filmów z wpadką prezentera. Wcześniej pisaliśmy o tym, jak firma Ferrero postanowiła zniszczyć obchody światowego dnia Nutelli w imię ochrony swojego znaku towarowego.
Są też przykłady z naszego podwórka. Tzw. serwisy pobieraczkowe coraz częściej straszą dziennikarzy opisujących ich praktyki pozwem za naruszenie praw autorskich, jeśli dziennikarz przedstawi zrzut ekranowy serwisu lub zacytuje regulamin. Ostatnio robił coś takiego Profescon.pl.
Ponadto prawa autorskie mogą być pretekstem do wyłudzania pieniędzy, cenzurowania filmów, a nawet do bezsensownego psucia literatury. Miejmy to na uwadze za każdym razem, gdy pada pomysł ich zaostrzenia.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|