15 tysięcy mieszkańców Bochum protestowało przeciwko zamknięciu fabryki przez fińskiego producenta telefonów komórkowych. Pojawiły się także nawoływania do bojkotu aparatów Nokii.
reklama
Nokia ogłosiła w zeszłym tygodniu, że zamierza zamknąć swą fabrykę w niemieckim Bochum i przenieść produkcję do Rumunii. W samej Nokii pracę straci 2,3 tys. Niemców, kolejni u kontrahentów. Od tego czasu Nokia jest pod ciągłym ostrzałem ze strony niemieckich polityków oraz związków zawodowych.
Oliwy do ognia dolewają wątpliwości, czy przeprowadzka do Rumunii nie jest finansowana częściowo ze środków unijnych. Ostatniemu zarzutowi zaprzeczyły jednak zgodnie Komisja Europejska oraz przedstawiciele Rumunii.
We wtorek miała miejsce w Bochum 15-tysięczna demonstracja, której celem było skłonienie Nokii do zmiany decyzji. Kierownictwo firmy wydaje się być jednak zdeterminowane, by zamknąć fabrykę, która kosztuje zbyt wiele. Nokia zapewniła jedynie, że zrobi wszystko, co w jej mocy, by pomóc zwalnianym pracownikom.
W walkę zaangażowali się lokalni oraz federalni politycy. Decyzja firmy przypadła bowiem w czasie kampanii wyborczej do parlamentów krajów związkowych Niemiec. Kanclerz Merkel wydaje się być jednak przekonana, że jedyne, co można zrobić, to zapewnić mieszkańcom Bochum jakieś perspektywy. Zaprzeczyła, by rozważane było zaprzestanie dotowania firm inwestujących w Niemczech Wschodnich.
Wielu Niemców jednak zdaje się nie dostrzegać tego, że ich firmy robią poza swoim krajem dokładnie to samo. Zamykają fabryki i centra badawcze tam, gdzie jest drogo, otwierają tam, gdzie jest taniej. Takie są prawa rynku. Niemcy tymczasem oczekują, że to rynek dopasuje się do ich reguł.