Chińscy internauci mogą już korzystać z popularnej platformy społecznościowej MySpace. Nie wiadomo tylko, czy główną funkcją lokalnej wersji będzie szukanie znajomych, czy też wzajemne donoszenie na siebie.
Serwis należący do News Corp. Ruperta Murdocha pojawia się na chińskim rynku dość późno, kiedy to konkurencja w tym segmencie od dawna jest spora. Koncern ma nadzieję, że współpraca z lokalnymi firmami przy wprowadzaniu MySpace na chiński rynek pozwoli lepiej dostosować witrynę do lokalnych potrzeb.
Niewątpliwie uczyniono to już w sferze cenzury. Na stronie nie znajdziemy żadnych grup dyskusyjnych dotyczących polityki lub religii, sami użytkownicy zaś proszeni są o zgłaszanie "przypadków naruszenia regulaminu przez innych userów".
Co kryje się pod tym pojęciem? "Narażanie bezpieczeństwa oraz wyjawianie sekretów państwa, próby obalenia rządu, osłabianie jedności kraju, rozpowszechnianie niesprawdzonych informacji, a także zakłócanie porządku publicznego" - można przeczytać w regulaminie chińskiego MySpace.
Przy próbie opublikowania tekstu zawierającego przykładowo takie sformułowania jak "niepodległość Tajwanu", "FaLun" bądź "Dalai Lama" pokazuje się komunikat systemowy, iż artykuł ze względu na "niestosowną treść" nie może zostać opublikowany.
MySpace nie jest oczywiście jedynym zagranicznym podmiotem działającym na rynku chińskim i cenzurującym swe treści. Identycznie postępują tacy giganci jak Google, Yahoo! czy też Microsoft.
W zeszłym roku organizacja Human Rights Watch przedstawiła obszerny raport dotyczący działalności zachodnich firm na chińskim rynku internetowym i przypadkach cenzurowania przez nich treści. Skierowano wówczas apel do Unii Europejskiej oraz rządu USA o wprowadzenie przepisów prawnych uniemożliwiających stosowanie takich praktyk.
Jak widać, pozostał on do dnia dzisiejszego bez odpowiedzi.