Urządzenie myIDkey zebrało niemal pół miliona dolarów na Kickstarterze. Potem pojawili się inni inwestorzy, a ostatecznie wyszedł niewypał. Dlaczego?
reklama
Możliwe, że już kiedyś słyszeliście o urządzeniu myIDkey. W założeniu miał to być bezpieczny napęd komunikujący się z urządzeniami użytkownika przez Bluetooth lub USB, służący do przechowywania haseł, innych wrażliwych informacji, plików itd. Jego istotną cechą miał być czytnik linii papilarnych oraz sterowanie głosowe. To urządzenie powinno być "cyfrowym kluczem" do różnych cyfrowych usług i wrażliwych cyfrowych zasobów.
Urządzenie miało wyglądać tak jak na obrazku. Zauważcie, że miało być względnie proste.
Stojąca za tym urządzeniem firma Arkami starała się o finansowanie m.in. na Kickstarterze. Oczekiwała zebrania 150 tys. dolarów, ale darczyńcy dali aż 473,3 tys. Teoretycznie powinno to zapewnić pełny sukces.
Na tym zbieranie pieniędzy się nie skończyło, bo myIDkey przyciągnął uwagę prasy i zdobył nagrody na targach CES. To pozwoliło oczywiście na zdobycie kolejnych 3 mln dolarów od inwestorów. Znów wszystko wskazywało na sukces, ale wyszła...
Teoretycznie darczyńcy z Kickstartera powinni otrzymać swoje urządzenia już we wrześniu ubiegłego roku. Nie udało się. Tylko część urządzeń została przesłana do darczyńców w kwietniu 2014. Szef Arkami powiedział serwisowi Ars Technica, że wielu ludzi wciąż czeka na swoje urządzenia (zob. Kickstarter project spent $3.5M to finish a working prototype—and ended in disaster).
Urządzenia nie da się kupić. Na stronie myIDkey jest informacja o wyczerpanych zapasach. W dodatku z doniesień prasowych wynika, że urządzenia już dostarczone są po prostu kiepskie. Użytkownicy skarżą się na usterki wyświetlaczy i przycisków. Serwis OC Register opisał urządzenie po prostu jako "pełne błędów".
No dobrze, ale skąd te problemy? Co było przyczyną upadku?
Odpowiedź jest prosta. Mając dużo pieniędzy, twórcy urządzenia szybko porzucili pierwotną ideę. Ich ostateczny produkt ma inne podzespoły, dodatkowe funkcje i wygląda tak:
Właściwie można powiedzieć, że jest to produkt nieco inny niż ten wsparty przez użytkowników Kickstartera. Twórcy urządzenia stworzyli sobie nową wizję, a więc musieli pokonywać coraz to nowsze problemy, które zresztą sami sobie stworzyli. Zmieniali też dostawców podzespołów.
Warto w tym miejscu odnotować, że gdy uruchomiono kampanię na Kickstarterze, zapewniano o dobrym przygotowaniu projektu. Dostawcy podobno byli już wybrani, przygotowano proces produkcji, wszelkie prace projektowe wydawały się ukończone. Nikt ze wspierających nie oczekiwał ciągłego ulepszania urządzenia. Projekt, który pierwotnie miał być zrealizowany za 150 tys. dolarów, ostatecznie okazał się klapą za miliony.
Przysłowie mówi, że "lepsze jest wrogiem dobrego". Akurat w tym przypadku była to prawda. Przy okazji znów ujawnia się jeden z podstawowych problemów crowdfundingu. Finansowanie projektu nie wiąże się z żadnymi gwarancjami co do realizacji. Niby wszyscy o tym wiedzą i świadomie ryzykują. Niestety potem darczyńcy czują się oszukani, gdy projekt nie wypali albo zostanie nagle kupiony przez dużego gracza. Takie przypadki każą się zastanawiać nad tym, czy faktycznie nie należy ustanowić regulacji prawnych dla crowdfundingu w biznesie.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|