Mówi się, że przyszłość ma należeć do internetu rzeczy i niewątpliwie jest to prawda. Jest jednak różnica między oglądaniem gadżetów a codziennym używaniem ich. Co więcej, te gadżety nie będą do nas w pełni należeć.
reklama
Po tegorocznych targach CES dużo się mówi o "internecie rzeczy" albo "internecie przedmiotów" (ang. internet of things - IoT). Oczywiście ten termin znany jest od lat, ale teraz idea połączonych przedmiotów wydaje się bardzo bliska realizacji. Wierzą w to nie tylko analitycy, ale przede wszystkim firmy.
Przykładowo Samsung zapowiedział, że do 2017 roku wszystkie jego telewizory będą "urządzeniami IoT", a w ciągu pięciu lat cały sprzęt komputerowy Samsunga będzie gotowy do działania w ramach tej koncepcji. Samsung z myślą o IoT ma też zamiar zainwestować ponad 100 milionów dolarów w rozwój swojej społeczności deweloperów.
Według Business Insidera rynek internetu przedmiotów może być największym rynkiem urządzeń na świecie. Do 2019 roku ma on być dwukrotnie większy niż cały rynek smartfonów, PC-tów, tabletów, inteligentnych aut i urządzeń ubieralnych (wearables). Trzeba tu zaznaczyć, że niektórzy ludzie utożsamiają IoT również z urządzeniami ubieralnymi i samochodami, a przy takim podejściu rynek będzie jeszcze większy.
Możliwości są ogromne, ale przed internetem rzeczy nadal stoją pewne wyzwania. Technologia nie może być tylko "możliwa do zrobienia i teoretycznie przydatna". Technologia codzienności musi być potrzebna i użyteczna. Najlepiej, jeśli rozwiązuje ona jakiś autentyczny problem.
Można się niestety obawiać, że internet rzeczy będzie miał ten sam problem z użytecznością co urządzenia ubieralne. Tak naprawdę nikt nie będzie odczuwał silnej potrzeby używania go. Inteligentne toalety są naprawdę ciekawe, ale w gruncie rzeczy nie wpływają one na sposób wykonywania głównej związanej z nimi czynności. Inteligentne żarówki mogą się włączyć, gdy podjeżdżamy autem pod dom, ale dla większości ludzi użycie włącznika nie stanowi wielkiego problemu. Wiem, że internet przedmiotów to znacznie więcej możliwości, ale nie wszystkie oznaczają autentyczną użyteczność.
Na użyteczność internetu rzeczy może dodatkowo wpływać kwestia własności. Po kupieniu inteligentnego urządzenia staniemy się jego posiadaczami w sensie fizycznym. Może się okazać, że nie posiadamy pełnej władzy nad tym urządzeniem, a więc nie jesteśmy jego właścicielem w sensie ścisłym. Dodatkowo kwestia licencji na oprogramowanie może sprawić, że w sensie prawnym również nie będziemy posiadać wszystkiego.
Niedawno w Dzienniku Internautów opisywałem inteligentną kuwetę dla kota, która zmusza użytkownika do używania określonego środka myjącego. Ta kuweta nie była urządzeniem podłączonym do sieci, ale w przyszłości może nim być. Przecież taka kuweta mogłaby automatycznie składać przez internet zamówienie na środek myjący. Mogłaby przesyłać do producenta różne informacje służące ulepszaniu usług. Potem niestety mogłoby się okazać, że kuweta sama się nie wyczyści, jeśli nie ma dostępu do sieci.
Ludzie nie od dziś wyzbywają się kontroli nad swoimi urządzeniami. Firma Apple oswoiła użytkowników smartfonów z myślą, że oprogramowanie można pobierać z jedynego słusznego sklepu. Internet rzeczy idzie jeszcze dalej, tworząc całe zamknięte ekosystemy urządzeń.
Wadą takich ekosystemów jest właśnie to, że producent w większym stopniu "posiada" Twoje urządzenie. To on decyduje, czy Twoja żarówka będzie posiadać funkcję włączania się, gdy podjeżdżasz pod dom. Może on nawet decydować o tym, czy Twoja żarówka w ogóle będzie się włączać. Skoro hakowanie żarówek jest możliwe, to możliwe jest również to, że niezapłacenie abonamentu za aplikację do żarówki wywoła jakieś niemiłe dla użytkownika skutki.
Niektórzy producenci inteligentnych urządzeń próbują być bardziej otwarci, np. Nest Labs ogłosiła uruchomienie programu dla niezależnych deweloperów, którzy chcieliby połączyć swoje produkty z urządzeniami Nest. To już jakiś postęp, ale nadal wszystko zależy od dobrej woli jednej firmy. Internet rzeczy nie wykształcił jeszcze powszechnego zestawu standardów, które wprowadzałyby kompatybilność miedzy różnymi urządzeniami. Dopiero mając takie standardy, moglibyśmy mówić o "internecie rzeczy". Teraz mamy tylko zestawy produktów podłączanych do internetu.
W internecie rzeczy producent może posiadać nie tylko urządzenie, ale również generowane przez nie dane. Tych danych będzie coraz więcej i pojawią się dwa problemy - jak przedstawiać te dane użytkownikowi i co może z nimi zrobić producent-operator urządzenia?
Twórcy urządzeń ubieralnych już zauważyli, że wadą wielu tych urządzeń jest "rzucanie liczbami w użytkownika". Zegarek może wyświetlać Twój puls i co z tego? Niestety nic. Te dane mogą być naprawdę przydatne, gdy zostaną zinterpretowane. Zdrowotny zegarek powinien przetworzyć liczby na konkretny komunikat, np. "Twój puls wydaje się za szybki. Przejdź się do lekarza".
Twórcy internetu rzeczy prędzej czy później rozwiążą problem interpretacji danych i przedstawiania ich użytkownikowi w przydatnej formie. Prawdopodobnie będzie to wymagało przesłania danych na jakiś serwer i tu pojawią się obawy dotyczące prywatności. Dziś nawet nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak cenne mogą być dane z niektórych przedmiotów. To się okaże dopiero wówczas, gdy te przedmioty będą naprawdę powszechne, będą współistnieć z innymi przedmiotami, a ich producenci będą szukać nowych przychodów. Dane z inteligentnego grzebienia mogą być nieprzydatne, ale po połączeniu z danymi innych przedmiotów mogą stać się cenne. Mogą przykładowo powiedzieć Twojemu ubezpieczycielowi, że trzeba Ci podnieść stawkę ubezpieczenia na życie.
Zauważmy, że do tej pory wiele technologii funkcjonowało w sferze niedopowiedzeń i ludzie byli zdziwieni tym, że np. samochód elektryczny wysyła do producenta dane o zmianach prędkości jazdy. Ba! Wielu ludzi jest dziś zdziwionych, gdy im uświadomimy, co naprawdę wie o nich Facebook! Jak duże będą niedopowiedzenia w czasach internetu rzeczy?
Internet rzeczy potrzebuje interfejsu, a na chwilę obecną jest z tym kiepsko. Duże nadzieje pokłada się w sterowaniu głosowym, które jako tako działa, ale nie działa absolutnie doskonale. Sterowanie gestami wydaje się naturalne. Będzie jednak intuicyjne tylko wówczas, gdy ograniczymy się do najprostszych funkcji. Można do sterowania używać smartfona, ale czy to będzie prawdziwy internet rzeczy?
Jeśli będziemy mieli wokół siebie mnóstwo podłączonych przedmiotów, nie będziemy mogli zbyt wiele się zastanawiać nad sterowaniem każdego z nich. Nie będziemy chcieli wielokrotnie przemawiać do żelazka albo zastanawiać się nad tym, jak wypowiedzieć słowo "otwórz", żeby drzwi garażowe wreszcie "zaskoczyły". Barierę interfejsu pewnie da się pokonać, ale będzie ona poważniejszym problemem, niż może się dziś wydawać.
Nie mam zamiaru przekonywać, że IoT nigdy się nie przyjmie. Z pewnością się przyjmie, ale ten proces nie musi być tak łatwy lub tak szybki, jak sobie teraz wyobrażamy. Czym innym jest oglądanie ciekawego gadżetu z targów CES, a czym innym kupowanie urządzenia do codziennych czynności. Takie urządzenia muszą być proste w użyciu i niezawodne. Właśnie argument o koniecznej niezawodności sprawił, że inteligentna broń nie została przyjęta ciepło. Podobne historie będziemy jeszcze nieraz obserwować.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
Zwalczać radykalizację "szczególnie w Internecie" - politycy tego chcą po ataku na Charlie Hebdo
|
|
|
|
|
|