Apple Facebook Google Microsoft badania bezpieczeństwo patronat DI prawa autorskie serwisy społecznościowe smartfony

Elektroniczny czytnik dla każdego ucznia? Mam pewne wątpliwości...

28-07-2015, 14:02

Elektroniczny czytnik książek dla uczniów za 35 złotych z dofinansowaniem państwa - taki przepis na modernizację edukacji przedstawiła partia Biało-Czerwoni. Jestem wielkim fanem czytników, ale z pewnego powodu mam uczulenie na takie pomysły.

robot sprzątający

reklama


Zacznijmy ten tekst małym wstępem historycznym. W roku 2008 rząd Donalda Tuska zapowiedział program "Komputer dla ucznia". Planowano wówczas, że laptopa dostanie każdy gimnazjalista dzięki częściowemu finansowaniu zakupu urządzeń przez budżet. Mamy rok 2015 i sami możecie się przekonać, że tamte zapowiedzi nie zostały zrealizowane. 

Donald Tusk nie był pierwszym politykiem mającym wizję unowocześnienia szkoły poprzez finansowanie zakupu różnych urządzeń. Nie był też ostatnim. W ubiegłą niedzielę założona przez lewicowych polityków partia Biało-Czerwoni przedstawiła pomysł zakupu czytników książek dla uczniów. Poniżej obrazek zaczerpnięty z facebookowego profilu partii.

Czytnik książek dla uczniów - Biało-Czerwoni

Na YouTube znajdziecie wywiad z Grzegorzem Napieralskim, w którym również jest mowa o czytnikach. Pomysł wydaje się bardzo prosty: dofinansujemy zakup czytników, stworzymy cyfrową bibliotekę i oto nasi uczniowie zetkną się z nową technologią i może przy okazji zaczną czytać. Czy można chcieć czegoś więcej? Przecież czytniki nie są tak bardzo drogie, prawda?

A kto naprawi zepsuty czytnik?

Nie chciałbym przedwcześnie gasić zapału do e-czytników. Sam jestem fanem tych urządzeń i ostatnio częściej czytam z czytnika niż z papieru. Mimo to pomysł nie wzbudza mojego entuzjazmu i nie ma dla mnie znaczenia, jaka partia proponuje podobne rzeczy. Każdy pomysł typu "tablet dla ucznia" albo "laptop dla ucznia" czy wreszcie "czytnik dla ucznia" wiąże się z tymi samymi, wiecznie pomijanymi przez polityków problemami. 

Po pierwsze, nie wystarczy kupić ludziom urządzenia i rozdać. Trzeba też ustalić zasady postępowania na wypadek zgubienia urządzenia, zniszczenia go lub nawet sprzedania przez rodzica w celu spieniężenia. Dobrze byłoby zapewnić jakiś serwis tych urządzeń. Trzeba ustalić, jak często urządzenia mają być wymieniane, czyją właściwie mają być własnością, jak postępować z nimi po zakończeniu kształcenia. Sporo problemów, prawda? Każdy pomysł z rozdawaniem ludziom zabawek technologicznych będzie się ocierał o te kwestie organizacyjne.

Czy mamy wystarczająco dużo gniazdek elektrycznych w klasach? To też jest problem organizacyjny.

Problemem może być również realizacja pomysłów od początku do końca. Czy naprawdę jesteśmy w stanie kupić czytniki, stworzyć dla nich odpowiednie materiały i zapewnić używanie ich na lekcji? Niestety istnieje ryzyko, że program na którymś etapie stanie, już po wykonaniu i opłaceniu etapów wcześniejszych. Przypomnijmy teraz, jak było z laptopem dla ucznia. Szkolenia nauczycieli pochłonęły nieco publicznych środków, ale cały program nie osiągnął pierwotnie oczekiwanych celów.

Co właściwie da nam czytnik?

Osobnym zagadnieniem jest używanie tych urządzeń w edukacji. Czytnik jest dobry do czytania beletrystyki, ale niekoniecznie sprawdzi się jako narzędzie do wertowania podręczników. Czytnik ma swoje ograniczenia, np. może być czarno-biały i ma ekran określonej wielkości. Oczywiście rozumiem, że można kupić czytniki tylko po to, by czytać na nich lektury. Pytanie tylko, czy zainwestowane w program pieniądze naprawdę się jakoś zwrócą? Czy ta inwestycja przyniesie realne korzyści edukacji, czy tylko (wybranym) producentom i dostawcom czytników? 

Jako złośliwy typ mógłbym wymyślić całą serię innych problemów. Załóżmy, że czytniki miały służyć do obsługi e-podręczników lub czytania innych książek chronionych prawami autorskim. Czy nie powinny mieć jakiegoś DRM? Wiem, to drażliwa kwestia, ale zapewne niejeden wydawca byłby za uregulowaniem tej kwestii. Już widzę to kwilenie, że musi być DRM, żeby nie uczyć uczniów piractwa...

Zarządzanie edukacją - seria wyrzeczeń

Wielu z was powie, że Biało-Czerwoni pewnie nie wygrają wyborów, a nawet gdyby wygrali, to pomysł niekoniecznie doczekałby się realizacji. Tak, wiem o tym, ale problem i tak jest godny poruszenia. Lada dzień jedna z czołowych partii może wpaść na pomysł kupowania dzieciom kolejnych technologii, bo przecież to tak nowocześnie wygląda! 

Wyjaśnię w tym miejscu, że oczywiście marzyłbym o szkole, w której uczeń dostaje laptopa, czytnik, smartfona, ale również linijki, zeszyty, książki. Marzyłbym o szkole, gdzie istnieją warunki do wykorzystywania naprawdę wszystkich mediów. Problem w tym, że zasoby w edukacji będą zawsze ograniczone i dlatego zarządzanie edukacją przypomina bardziej serię wyrzeczeń niż koncert życzeń. W serii wyrzeczeń każda decyzja musi być merytorycznie mocno uzasadniona, a tego często brakuje przy pomysłach typu "gadżet dla ucznia".


Aktualności | Porady | Gościnnie | Katalog
Bukmacherzy | Sprawdź auto | Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy


Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.

              *