Z każdej strony słychać, że jest wzrost cen. Paliwo drożeje. Żywność drożeje. Inflacja rośnie. Nic, tylko usiąść i zapłakać nad swoim ciężkim losem. Jednak pomimo wszystko można jeszcze w Polsce znaleźć takie miejsca, gdzie drożyzna nie dotarła.
reklama
Takim miejscem jest warszawska giełda akcji. I nie piszę tego z przekory. Na polskiej giełdzie według stanu na 15.04.2011 roku notowanych było 405 akcji. Inwestorzy mogą wybierać spółki o różnej wartości rynkowej, o rosnącej dynamice przychodów netto ze sprzedaży czy zysku netto. Mogą również zajmować się spekulowaniem. Oczywiście ma to większy sens w sytuacji, kiedy na rynku jest odpowiednia ilość pieniądza. Bo trudno mówić o handlu, jeśli wartość obrotów pozostawia wiele do życzenia.
Bardzo ciekawą opinię dotyczącą płynności można znaleźć na oficjalnej stronie GPW. Wysoka płynność akcji jest bardzo pożądaną cechą rynku. Mała płynność oznacza, że inwestorzy będą żądać premii za ryzyko płynności, ponieważ liczą się z potencjalnym brakiem możliwości odsprzedaży dużych pakietów akcji po cenie, którą rynek oferuje w przypadku niewielkich ich pakietów. Premia za ryzyko płynności objawia się wyższymi kosztami transakcyjnymi, czyli na rynku pierwotnym podwyższonymi opłatami dla subemitenta lub niższą ceną sprzedaży akcji, a na rynku wtórnym wyższym spreadem (bid-ask spread - rozpiętość między oferowanymi cenami kupna i sprzedaży). Szkoda tylko, że jest to teoria nie mająca wiele wspólnego z praktyką.
Według mnie wartościowy rynek to taki, który daje możliwość w miarę bezpiecznego inwestowania. Oczywiście, że czegoś takiego, jak ryzyko inwestycyjne, nigdy nie można wykluczyć, ale jeśli na rynku dostępne są akcje, gdzie inwestorzy mają dostęp do dywidendy, to już taki rynek można nazywać wartościowym. Jeśli do tego dodamy, że dywidendy mają spełniać kryterium jakości efektywności dywidendy, to taki rynek możemy nazywać wysoce wartościowym.
Czym jest owa efektywność dywidendy? Otóż niczym innym, jak miernikiem pokazującym, czy dywidenda do ceny płaconej za akcję ma większą wartość niż roczny wskaźnik inflacji przemnożony przez zmianę kursu waluty, w którym otrzymywana jest dywidenda.
Popatrzmy, jak to wygląda w warunkach polskich. Inflacja bazowa w ujęciu rok do roku po lutym 2011 roku (dane za marzec będą opublikowane 20 kwietnia br. przez NBP) wynosiła 3,6%. W okresie od marca 2010 roku do lutego 2011 roku kurs złotego względem dolara USA zmienił się z poziomu 2,8951 PLN do poziomu 2,8631 PLN. Oznacza to, że przy zastosowaniu takiego przelicznika wymagany div yield powinien wynosić 3,6 x (2,8631/2,8951) = 3,56 procent. Jeżeli inwestor będzie chciał, to bez problemu znajdzie na polskiej giełdzie takie akcje, których emitenci co roku dzielą się zyskami z akcjonariuszami. Na dodatek ich dywidendy niemal za każdym razem spełniają kryterium efektywności jakości dywidendy. Problem polega na czymś innym. Według mnie, na nieco dziwacznym wycenianiu takich spółek.
Proszę sobie wyobrazić, że na polskiej giełdzie notowana jest akcja, gdzie aktualny div yield wynosi 8,5%. Stopa zwrotu z tej akcji w ciągu ostatnich 12 miesięcy wynosi +5,95%. Aby było ciekawiej, akcja ma wskaźnik Beta na poziomie 0,8 (co pokazuje, że jest akacją defensywną). I niech minie nikt nie próbuje przekonywać, że taka akcja jest właściwie wyceniania. Niestety, ale wycena na poziomie stopy zwrotu +5,95% w skali roku świadczy o tym, że polski rynek nie potrafi właściwie wyceniać akcji spółek dających bezpieczeństwo inwestycyjne.
Na normalnym rynku akcja, której div yield byłby dwa lub trzy razy wyższy od wskaźnika inflacji, osiągnęłaby ponad 100 procent stopy zwrotu. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Inwestor posiadający dajmy na to 100 000 jednostek jakiegoś pieniądza pójdzie do banku, pożyczy 300 000 jednostek i kupi akcję przy div yield wynoszącym ponad dwukrotność inflacji. Wiadomo, że w takich warunkach oprocentowanie kredytu musi być odpowiednio proporcjonalne do wskaźnika inflacji. Inwestor zatrzyma dywidendę. Odda pożyczone 300 000 jednostek i dalej będzie szukał kolejnych okazji inwestycyjnych. Inni inwestorzy zrobią podobnie, a jak wiadomo, tam gdzie jest popyt, tam jest wzrost ceny.
I dopiero wtedy analitycy i komentatorzy będą mogli się przekonać, co oznacza termin "drożyzna". Bo jeśli w warunkach polskich cena akcji rośnie w ciągu roku o niecałe 6 procent, posiadając div yield dwukrotnie wyższy od wskaźnika inflacji, to jest to cud na skalę światową. I albo rynek nie potrafi wycenić w odpowiedni sposób takiej akcji, albo komuś zależy, aby cena rynkowa tej akcji była na niskim poziomie. A to pokazuje, że nie wszędzie w Polsce mamy do czynienia z drożyzną.
Andrzej Filipek
Jest specjalistą w opracowaniu portfeli inwestycyjnych zbudowanych z akcji notowanych na NYSE i systematycznie wypłacających dywidendy. Pracuje jako Analityk Finansowy oraz komentator ekonomiczny.
Treść powyższej analizy jest tylko i wyłącznie wyrazem osobistych poglądów jej autora i nie stanowi "rekomendacji" w rozumieniu przepisów Rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 r. w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych lub ich emitentów (Dz. U. z 2005 r. Nr 206, poz. 1715). Zgodnie z powyższym autor nie ponosi żadnej odpowiedzialności za decyzje inwestycyjne podejmowane na podstawie niniejszego komentarza.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|