Muzyka to zwykły produkt, za który trzeba płacić - taki argument pada przy większości dyskusji o piractwie i dostępie do dóbr kultury. Dlaczego w takim razie powstają rozwiązania prawne regulujące nadawanie muzyki w radiu? Czy nie jest to zwykłe ograniczanie konkurencji na rynku?
reklama
W listopadzie ubiegłego roku przeprowadziłem e-mailową dyskusję z Bartłomiejem Wituckim - przedstawicielem BSA, który wypowiada się też w imieniu Koalicji Antypirackiej. Zaczęło się od pytań dotyczących Sztabu Antypirackiego, a skończyło się na wymianie poglądów.
W czasie dyskusji Bartłomiej Witucki argumentował, że muzyka to zwykły produkt, za który trzeba płacić. Taka argumentacja jest zgodna z tym, co mówi wielu "antypiratów". Ja z kolei twierdziłem, że choć piractwo w wielu formach jest naganne, trzeba dokonać pewnych rozróżnień między "produktem" a "dobrem kulturowym" i nie powinno się traktować dostępu do muzyki tak samo, jak dostępu do jogurtów czy samochodów.
Minęło kilka miesięcy od tej dyskusji i oto czytam, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego chce zobowiązać nadawców radiowych do nadawania głównie polskiej muzyki w określonych godzinach. Dlaczego? Czy można zobowiązać sklepy do tego, aby 75% jogurtów wystawianych na półkach w godzinach 6-23 było produktami polskimi?
W przypadku jogurtów sprawa jest prostsza. Sklep zazwyczaj nie musi płacić producentowi za wystawianie produktu na półkach. Rozgłośnie radiowe będą natomiast zmuszone do zakupu "zwykłych produktów" od konkretnych firm. To bardzo daleko idąca interwencja państwa w wolny rynek. Czy konieczna?
Producenci muzyki uważają, że tak. Warto spojrzeć na stronę Związku Producentów Audio-Video, gdzie znajdziemy listy do premiera i ministra kultury. W listach tych czytamy:
Nie możemy zapominać, że Polska muzyka, to nie tylko interes twórców, artystów i producentów, to także jeden z istotnych elementów budujących naszą tożsamość narodową.
Stwierdzenie powyższe jest podwójnie zabawne. Po pierwsze sami producenci muzyki podkreślają, że ich interes jest ważniejszy niż kultura (dlatego muzyka to "zwykły produkt"). Po drugie trudno uwierzyć w to, aby muzyka komercyjna przeważająca w polskich rozgłośniach mogła "budować tożsamość narodową".
Ktoś mógłby jednak powiedzieć: "no dobrze, gdzie jest granica między produktem a dobrem kultury?". Spróbujmy sobie na to pytanie odpowiedzieć.
W socjologii kultura opisywana jest najczęściej jako cały duchowy i materialny dorobek społeczeństwa. Słowo "produkt" odniósłbym natomiast do egzemplarza konkretnego wytworu materialnego.
Dla kultury istotny jest aspekt duchowy. Mówiąc o płycie CD, powiem, iż jest to produkt. Jednocześnie jednak zawarte na tej płycie piosenki, powiązane z moimi wspomnieniami i przeżyciami, są już czymś więcej niż "zwykłym produktem". To jest dla mnie "dobro kulturowe".
Można nawet powiedzieć, że o ile butelka Coca-Coli jest produktem, o tyle smak Coca-Coli jest dobrem kulturowym.
Czy w takim razie Coca-Cola też powinna być traktowana jak "dobro kulturowe". To ciekawe. Gdyby istniały "nośniki smaku", które pozwalałaby na kosztowanie potraw bez potrzeby połykania ich, to ludzie powinni mieć do nich dostęp. Każdy powinien mieć szansę na spróbowanie, jak smakuje Coca-Cola. Takich nośników jednak nie ma. Kosztowanie Coca-Coli jest tym samym, czym konsumpcja egzemplarza produktu.
W przypadku cyfrowej muzyki, obrazów i tekstów istnieje możliwość skorzystania z dobra kulturowego bez potrzeby konsumowania produktu. Sprawa staje się bardziej skomplikowana, bowiem istnieje potrzeba opracowania rozwiązań, które zapewnią twórcy wynagrodzenie. Trzeba jednak zadać pytanie: czy sprowadzanie dobra kulturowego do poziomu produktu jest rozwiązaniem? Moja odpowiedź brzmi: i tak, i nie.
Moim zdaniem radia i telewizje powinny nadawać i promować taką muzykę, której twórcy chcą, aby była ona traktowana jak dobro kulturowe. Przykładem może być muzyka na licencji Creative Commons. Można ją we własnym zakresie kopiować, można jej słuchać, a płacić trzeba za wykorzystanie komercyjne. Jeśli taka muzyka będzie się stawała dobrem kulturowym, nikt z tego powodu nie ucierpi.
Nadawcy muzyki typowo komercyjnej powinni natomiast płacić telewizjom za jej promocję (np. w czasie reklam, według normalnych stawek za emisję reklamy). Będziemy wtedy mieli do czynienia z uczciwą sytuacją: autor muzyki promuje swój produkt i płaci za to telewizji.
Trzeba mieć na uwadze, że nadawanie określonej muzyki to tworzenie potrzeby kulturowej. Utwory muzyczne często kojarzą nam się z elementami naszego życia. Kiedy słyszymy utwór z czasów młodości, czujemy się znowu młodzi. Wiele zakochanych par na świecie ma "swoją piosenkę". Dlaczego? Bo w określonym momencie czasu ta piosenka weszła w ich przestrzeń życiową poprzez m.in. promocję w radiu.
Jestem głęboko przekonany, że nadawanie muzyki na "wolnych licencjach" rozwiązałoby problemy wszystkich. Elementem naszej kultury stałyby się bowiem takie dobra, które są dostępne dla wszystkich. Twórcy "produktów muzycznych" musieliby natomiast walczyć o słuchacza i ponosić w związku z tym takie same koszty, jakie ponoszą producenci jogurtów czy aut.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|