Darmowe e-podręczniki miały wykrzywić dzieciom kręgosłupy i zabrać ludziom pracę. Nowa fala krytyki mówi o ich jakości i straszy zniknięciem ze szkół pomocy dydaktycznych. Odnoszę wrażenie, że krytycy darmowych podręczników nigdy nie pracowali w szkole.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że krytyka obiecanych już dawno temu darmowych e-podręczników przebiega pewnymi falami. Najpierw krytykowano pomysł od strony ekonomicznej, strasząc upadkami wydawnictw i pozbawianiem ludzi pracy. Potem była kolejna fala krytyki skupiająca się na tym, że e-podręczniki okaleczą dzieci.
Najnowsza fala krytyki skupia się na tym, że e-podręczniki zaszkodzą procesowi nauczania. PAP za Gazetą Wyborczą donosi, że jeśli wprowadzimy do szkół takie darmowe podręczniki, to z pierwszych klas znikną tablice naścienne i odtwarzacze CD! Tymczasem TVN24.pl podaje, że otwarty podręcznik może być "gniotem".
W tym miejscu chciałbym zaproponować Wam głębsze rozważania na ten temat - z punktu widzenia kogoś, kto wie, jak wygląda praca w szkole, zna wielu aktywnych nauczycieli i sam zajmował się nauczaniem.
Wiecie, że często krytykowałem "tradycyjne" podręczniki jako bardzo drogie. Krytykowałem też ich jakość, bo za duże pieniądze można przecież wymagać jakości. Nikt mi jednak nie wmówi, że jakość podręcznika ma znaczący wpływ na jakość procesu nauczania. Pisałem nawet o tym, że nowoczesne nauczanie powinno się odbywać bez wyznaczonego podręcznika, w oparciu o różne źródła.
Czy podręcznik naprawdę ma decydujące znaczenie?
W pewnym znanym mi liceum była nauczycielka historii, która na lekcji po prostu czytała z podręcznika. Tylko czytała! Powiedzmy szczerze, że była to naprawdę kiepska nauczycielka. Tylko u kogoś takiego jakość podręcznika może wpływać na jakość nauczania, a z drugiej strony nawet najlepszy podręcznik nie czyni takiego partacza dobrym nauczycielem.
Dobry nauczyciel traktuje podręcznik jak narzędzie. Używa go wówczas, gdy może się przydać. Ocenia go krytycznie i unika korzystania z niego, gdy byłoby to złe dla zaplanowanego przez nauczyciela procesu.
Właśnie dlatego zawsze będę zwolennikiem darmowych e-podręczników. To jest po prostu dodatkowe darmowe narzędzie. Nauczyciel nie musi ani nawet nie powinien opierać na nim całego procesu nauczania. Co jest zatem złego w udostępnieniu nauczycielowi darmowego narzędzia, które wcale nie wyklucza łączenia go z narzędziami komercyjnymi?
Lekcja chemii bez podręcznika? - fot. Shutterstock.com
Przy okazji retorycznie Was spytam, czy wiecie, jak wygląda wybór podręcznika przez nauczyciela. Teoretycznie nauczyciel dokonuje samodzielnego wyboru. To jest czysta teoria, bo w praktyce wybór często jest narzucany. Znam nauczycieli, którzy od swoich dyrektorów słyszeli takie mniej więcej teksty:
Teoretycznie nauczyciel powinien postawić się dyrektorowi, ale praktycznie w polskiej szkole jest to niemożliwe. Taka jest prawda, przykro mi.
Teraz zadajmy sobie proste pytanie. Skoro nauczyciel często nie może nawet wybrać podręcznika, to co jest złego w dawaniu mu do ręki dodatkowego darmowego narzędzia, które nie będzie wymagało zmuszania uczniów i rodziców do dodatkowych wydatków? Czy nie powinniśmy liczyć na to, że darmowy podręcznik sprawdzi się tam, gdzie komercyjny zawodzi?
Odniosę się jeszcze do kwestii pomocy dydaktycznych. PAP za GW sugeruje, że "oferty promocyjne wydawnictw to jedyny sposób, aby zaopatrzyć się w pomoce". Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest to kłamstwo podszyte zachętą do wchodzenia w nielegalne zmowy.
W mediach był już wałkowany temat kupowania podręczników określonych firm w zamian za "łapówkę" w postaci sprzętu lub innych pomocy. Przypomnę tutaj, że MEN badało zjawisko, jakim jest wciskanie droższych podręczników w zamian za takie łapówki. W czasie kontroli stwierdzono w 102 szkołach przypadki zawarcia umów z wydawcami podręczników szkolnych, w których szkoły zobowiązały się do wyboru bądź korzystania z określonych podręczników.
To nie jest praktyka dobra ani uczciwa. Co więcej, wcale nie jest to jedyny sposób na zdobycie pomocy dydaktycznych.
Znam nauczycielkę, która bez problemu opracuje sobie tablicę dydaktyczną, zaniesie projekt do drukarni i stosunkowo niewielkim kosztem wytworzy pomoc na lata. Nauczyciele potrafią też robić fajne rzeczy, posługując się zwykłą drukarką, laminatorem, kredkami, kserokopiarką, nożyczkami i klejem. Coraz więcej nauczycieli muzyki robi własne podkłady muzyczne i nagrywa je samodzielnie na płytach. Część wytworzonych w ten sposób pomocy zostaje w szkole, część stanowi element prywatnego warsztatu nauczyciela. Szkoła może zwrócić pieniądze za niektóre materiały.
Oczywiście to wszystko wymaga pracy, ale zdziwilibyście się, jak wielu nauczycieli wybiera taką drogę. Właśnie dlatego wielu nauczycieli narzeka na brak czasu mimo tylko kilku lekcji dziennie. To nie jest legendą ani teorią. Znam wielu nauczycieli, którzy tak właśnie pracują. Jeśli ktoś tego nie potrafi, w mojej opinii nie powinien być nauczycielem.
Poza tym pomoce dydaktyczne można po prostu kupić i nie jest prawdą, że szkoły w ogóle tego nie robią. Raz zakupiona pomoc często zostaje w szkole na lata. A może należałoby skończyć z wydawaniem 180 mln rocznie na dofinansowania podręczników i dać te pieniądze szkołom na pomoce dydaktyczne?
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
Opłata audiowizualna zamiast abonamentu RTV w projekcie, którego nikt nie widział?
|
|
|
|
|
|