Władze UE i USA przejęły domeny 292 stron sprzedających podróbki, także w Europie. Nie jest to pierwsza taka akcja blokowania, a przy poprzednich zdarzały się pomyłki.
Czytelnicy Dziennika Internautów dobrze wiedzą, że Stany Zjednoczone od lat stosują przejmowanie domen jako środek walki z "pirackimi" i innymi nielegalnymi stronami. Po prostu władze przejmują domenę na podstawie nakazu sądowego i odbywa się to bez żadnego ostrzeżenia. Pod przejętym adresem pojawia się tylko informacja władz o tym, że strona została zamknięta.
Początkowo te operacje były przeprowadzane na stronach amerykańskich i przez władze USA. To się zmieniło w roku 2012, gdy do tych działań przyłączył się Europol. Zaczęło dochodzić także do przejmowania domen europejskich.
Wczoraj Europol poinformował o kolejnej akcji przejmowania domen. Przejęto 292 domeny w ramach akcji prowadzonej we współpracy z amerykańskimi służbami (ICE i HSI) oraz z władzami 25 krajów (m.in. Belgii, Bułgarii, Włoszech, Dani, Francji, Grecji, Węgier, Włoszech, Litwy i innych).
Strony zostały przejęte w związku z nielegalną sprzedażą muzyki i filmów oraz towarów podrobionych (głównie zegarków, leków i elektroniki). Służby zidentyfikowały te strony dzięki pomocy posiadaczy znaków towarowych. Te najnowsze przejęcia domen były elementem operacji pod nazwą "In Our Sites (IOS) Transatlantic V". W ramach podobnych akcji prowadzonych od listopada 2012 roku doszło do przejęcia 1829 domen.
robert paul van beets / Shutterstock.com
Walka z nielegalnymi przedsięwzięciami w internecie z pewnością jest słuszna. Niezależnie od tego przejmowanie domen wzbudza kontrowersje. Jest to działanie bliższe cenzurowaniu internetu niż faktycznemu ściganiu sprawców przestępstw. Operatorzy zablokowanych stron nie mogą się odwołać od decyzji o przejęciu, a zdarza się omyłkowe blokowanie stron absolutnie legalnych, szczególnie przy większych akcjach przejmowania domen. Co prawda, sądy wyrażają zgodę na przejęcie domeny, ale można wątpić, czy sędziowie dokładnie sprawdzają, co podpisują.
Zdarzało się również, że operatorzy zablokowanych stron próbowali walczyć o swoje prawa przed sądem. Tak postąpili operatorzy hiszpańskiego serwisu Rojadirecta, którzy specjalnie w tym celu wynajęli amerykańskich prawników. Skończyło się na tym, że władze USA zwróciły domeny po 18 miesiącach cenzury, właściwie bez słowa wyjaśnienia i przeprosin. Nie potrafiły udowodnić "piractwa".
Chyba jeszcze bardziej kontrowersyjny był przypadek serwisu Dajaz1.com. Okazało się, że był on ocenzurowany przez rok, ponieważ władze USA czekały, aż antypiracka organizacja RIAA oceni próbki treści rzekomo naruszających prawa autorskie.
Działania Europolu mogą również pobudzić wyobraźnię tych polityków, którzy wierzą w zasadność blokowania stron jako środka walki z naruszaniem prawa w sieci. Tacy politycy są ostatnio aktywni w Polsce. Grupa posłów chce wprowadzenia prawa, które da obywatelom prawo do internetu bez pornografii. To oznacza konieczność stworzenia odpowiednich filtrów na poziomie operatorów. Tymczasem Ministerstwo Finansów znów chciałoby blokowania stron w imię walki z hazardem i najwyraźniej chciałoby wrócić do idei Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|