Firmy internetowe zazwyczaj wydają dane o użytkownikach organom ścigania, ale Twitter nie chce tak robić. Firma wystąpiła do sądu z wnioskiem o unieważnienie nakazu dotyczącego wydania danych osoby zamieszanej w protesty przeciwko Wall Street. Postawa Twittera jest istotna, bo spółki internetowe czasem są głównymi strażnikami naszej prywatności.
reklama
Policja prosi o dane, a serwis internetowy je ujawnia. Tak to zazwyczaj działa i nikogo to nie dziwi, ale czy to przekazywanie danych nie jest zbyt proste? W lutym br. w Polsce policjanci bardzo się zdziwili, gdy sąd orzekł, że policja powinna płacić za przekazywanie danych. To był jeden z kilku tych momentów, gdy e-usługodawca upomniał się o swoje prawa. Niestety e-usługodawcy z reguły nie przejmują się prawami swoich użytkowników.
Tym bardziej zaskakujące jest to, co zrobił Twitter. Firma wystąpiła do nowojorskiego sądu z wnioskiem o unieważnienie sądowego nakazu, który wymagał przekazania organom ścigania danych na temat twitterowej aktywności Malcolma Harrisa, człowieka zamieszanego w ubiegłoroczny protest przeciwko Wall Street.
Zdaniem policji uczestnicy protestu wiedzieli, że zakazano im wychodzenia na ulice. Aresztowani protestujący argumentowali, że nie wiedzieli o tym zakazie i można ich karać jedynie za "zakłócanie porządku". Sąd doszedł jednak do wniosku, że tweety protestujących mogą udowodnić, iż mieli oni pełną świadomość tego, co robią.
Obrońca Harrisa argumentował przed sądem, że zaglądanie w tweety to naruszanie prywatności. Sąd odpowiedział jednak, że tweety nie są własnością Harissa, ale są to dane zebrane przez inny podmiot i dlatego nie można mówić o naruszeniu prywatności.
Tutaj wtrącił się Twitter. Złożył on do sądu wniosek o unieważnienie nakazu, twierdząc, że tweety są własnością użytkowników. Regulamin Twittera stanowi, iż użytkownik zachowuje prawa do treści, jakie przesyła do serwisu. Twitter uważa się zatem jedynie za dostawcę usługi przechowywania danych, które do niego nie należą. We wniosku do sądu Twitter powołuje się na amerykańską ustawę Stored Communications Act, która daje użytkownikowi prawo bronienia dostępu do swoich informacji.
O złożeniu wniosku przez Twittera poinformowała pozarządowa organizacji American Civil Liberties Union (ACLU).
- To wielka sprawa. Organy ścigania (...) stają się coraz agresywniejsze w pozyskiwaniu informacji o tym, co ludzie robią w internecie. Choć indywidualni użytkownicy mogą próbować bronić się w rzadkich przypadkach, kiedy dowiedzą się o żądaniach ujawnienia informacji (...) to może nie być wystarczająco dużo (...) Jeśli użytkownicy internetu nie mogą bronić swoich konstytucyjnych praw, jedyną nadzieją są firmy internetowe - tłumaczy prawnik Aden Fine na blogu ACLU.
Opisany wyżej problem jest amerykański, ale prędzej czy później będzie istotny dla Europejczyków i Polaków. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że władze zaglądają np. do danych z Allegro, ale serwisy mikroblogowe i społecznościowe przechowują informacje bardziej osobiste. Oddawanie tych informacji lekką ręką sprawia, że władze zaczną nas rozliczać z tego, co powiedzieliśmy (właściwie napisaliśmy) lub z tego, kim jesteśmy. Co gorsze, użytkownik e-usługi często nie wie, że władze zaglądały w jego osobiste informacje, więc ochrona prywatności "cyfrowej" nie jest tak zaawansowana, jak ochrona prywatności "fizycznej".
Twitter nie po raz pierwszy broni prywatności użytkowników. W ubiegłym roku, gdy władze USA inwigilowały osoby powiązane z Wikileaks, firma zadbała o ujawnienie faktu, że władze zwracały się do niej po informacje. Niestety samego ujawnienia informacji nie dało się uniknąć.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|