Amerykańscy kongresmani dyskutowali o kontrowersyjnej ustawie SOPA, ale grono dyskutantów było odpowiednio dobrane. Do rozmów nie dopuszczono organizacji broniących praw człowieka i konsumentów. Reprezentantem przemysłu IT była tylko firma Google, co było sprytnym zabiegiem. Politycy nie musieli wysłuchiwać trudnych argumentów o niebezpieczeństwach cenzury internetu.
Dziennik Internautów kilkakrotnie już pisał o ustawie SOPA, która może wprowadzić w USA takie środki walki z piractwem, jak blokowanie stron WWW, odcinanie stron internetowych od dostawców płatności i reklam oraz cenzura wyszukiwarek.
Co jeszcze gorsze, ustawa będzie dotyczyć zagranicznych stron naruszających prawo autorskie. Nic dziwnego, że mówi się o stworzeniu "wielkiego amerykańskiego firewalla" na wzór podobnego rozwiązania stosowanego już w Chinach.
Wczoraj wspominaliśmy o tym, że opozycja przeciwko SOPA jest duża. Przeciwko ustawie otwarcie zaprotestowały firmy z Doliny Krzemowej (m.in. Google, Facebook, eBay, AOL), organizacje broniące praw człowieka i wolności słowa (m.in. Reporterzy Bez Granic), organizacje konsumenckie, niektórzy kongresmani, eksperci akademiccy. Wydaje się, że głos tych wszystkich stron jest godny wysłuchania, ale innego zdania byli amerykańscy członkowie izby reprezentantów.
Wczoraj przesłuchania w sprawie SOPA odbyły się przed komisją sądowniczą Izby Reprezentantów (House Judiciary Committee). Nie doszło jednak do ożywionej dyskusji na temat cenzury, zagrożeń dla startupów czy granic i kosztów ochrony własności intelektualnej. Rozmawiano głównie o tym, jak groźne jest piractwo i jak ważny jest przemysł praw autorskich dla gospodarki USA.
Nadanie dyskusji takiego kierunku było możliwe dzięki odpowiedniemu doborowi przesłuchiwanych świadków, na co zwróciła uwagę organizacja Electronic Frontier Foundation. Nie przesłuchano ani jednego przedstawiciela organizacji, które występują w obronie praw obywateli. Organizacje konsumenckie też nie zostały dopuszczone do rozmów. Nie spytano o zdanie firm zarządzających internetem. Zrzeszenia artystów niezależnych nie mogły się wypowiedzieć.
Kto zatem się wypowiedział? Było kilku mówców wyraźnie opowiadających się za SOPA - przedstawiciele Register of Copryights, MPAA, Pfizera (największej firmy farmaceutycznej świata), związków zawodowych (AFL-CIO). Był tez przedstawiciel MasterCarda, co było nieprzypadkowe, bo Visa jest przeciwna SOPA.
Środowisko technologiczno-internetowe było reprezentowane przez jedną tylko firmę - Google. Robiło to wrażenie, jakby tylko ta firma miała zastrzeżenia do kontrowersyjnej ustawy. Ponadto Google nie mogła oddzielić tematu dyskusji od własnej działalności. Przedstawiciele firmy musieli skupić się na przekonywaniu, że nie współpracują z piratami, co przemysł rozrywkowy ciągle im zarzuca.
Jakby tego było mało, transmisja internetowa z przesłuchania przed senacką komisją była bardzo kiepskiej jakości. To utrudniło obserwatorom i dziennikarzom odniesienie się do tego, o czym w starannie dobranym gronie "dyskutowano".
Oczywiście opozycji przeciwko SOPA nie da się całkowicie uciszyć. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że lobbyści przemysłu rozrywkowego skutecznie namawiają polityków do tego, aby wszelkie konsultacje czy przesłuchania albo pomijać (jak w przypadku ACTA), albo odpowiednio organizować, aby nie padały przykre słowa, takie jak "cenzura".
Warto pamiętać, że sprzeciw wobec takich tworów prawnych, jak PROTECT-IP czy SOPA, nie wynika z popierania piractwa. Chodzi tylko o to, aby nie proponować zwalczania piractwa zbyt dużym kosztem (zob. "Nie jestem piratem", czyli brakujące ogniwo w debacie).
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|