Dziś poruszę osiem tematów: tanie ultrabooki, które straszą kolorem obudowy, dwie mobilne aplikacje o olimpiadzie (jedna dobra, druga zła), poziom obsługi klienta w firmie Home.pl, sposób na tani Internet za 5 zł, finał sprawy zaginionego skanera, dalszy ciąg starań o obniżenie ceny domeny regionalnej i jednoliniowy kod w języku basic, generujący labirynt.
Przed świętami szukałem dla siebie ultrabooka lub czegoś, co go udaje. Zależało mi na małych rozmiarach, procesorze i5 i kilku godzinach pracy na baterii. Reszta nieistotna, mógł tam być najwolniejszy dysk, kiepska klawiatura czy matryca z fatalnymi kątami. Ważne, by komputer był tani, do 2000 zł. I z Windows 7.
Opierając się na testach serwisu Notebookcheck wybrałem trzy modele: Lenovo IdeaPad U310, Asus Zenbook UX21E i Acer Aspire S3. Wszystko było na dobrej drodze, bo laptopy były w ofercie polskich sklepów. Przeszkodą okazał się kolor obudowy. Nie wiem kto wpadł na tak szalony pomysł, ale ktoś naprawdę to zrobił.
Wybrane przeze mnie modele w wersji z Windows 7 były tylko w kolorze... różowym. Konkretnie Lenovo i Asus w różowym, a Acer w łososiowym (co na jedno wychodzi). Zaskakującym odkryciem było to, że dokładnie te same modele, ale w wersji z Windows 8, były już w zwykłych kolorach: szarym i czarnym. Ponieważ nie chciałem na siłę zostać użytkownikiem Windows 8, ostatecznie nie kupiłem żadnego. Gratuluję firmie Lenovo, Asus i Acer gustu bądź wiary w to, że ktokolwiek jest w stanie kupić różowego laptopa i pokazać się z nim poza domem..
Z okazji olimpiady w Soczi, TVP stworzyło aplikację dla systemu iOS. Mamy w niej dostęp do transmisji na żywo i materiałów archiwalnych. Takie olimpijskie VOD. Niestety, próba obejrzenia jakiegokolwiek filmu kończy się komunikatem błędu o "braku video w formacie obsługiwanym przez iOS". Jaki jest sens robić aplikację, która źle działa? Dobrze przynajmniej, że w App Store jest dostępna za darmo.
Działa za to oficjalna aplikacja MKOI do śledzenia informacji o olimpiadzie. Mamy w niej aktualności, terminarz startów, wyniki, klasyfikację medalową i sylwetki sportowców. Ciekawą opcją jest możliwość śledzenia informacji o zawodnikach z wybranego kraju. Aplikacja zrobiona poprawnie.
Piszę o tym, ponieważ poprawiono w niej duży błąd względem aplikacji, przygotowanej dla igrzysk w Londynie w 2012 r. Zdjęcia sportowców zamieszczone w poprzedniej wersji wyglądały koszmarnie. Wykorzystano fotografie przeznaczone do identyfikatorów.
Wyglądało to tak, jakby w chwili wejścia sportowców do wioski olimpijskiej zaciągnięto każdego z nich do ciemnego pomieszczenia, żeby zrobić szybkie zdjęcie. Bez makijażu, potargani, zmęczeni, w karykaturalnej perspektywie (duże nosy, małe uszy) - wszyscy wyglądali, jakby wystawiono za nimi list gończy. Takie zdjęcia były dobre do wewnętrznego systemu i nigdy nie powinny zostać upublicznione.
Aplikacja poświęcona olimpiadzie w Soczi ma już ładne zdjęcia, w których widać lepszy warsztat, a nawet pracę stylistów. Opisaną wpadkę można wyjaśnić tylko tym, że poprzednia wersja była pierwszą dużą aplikacją mobilną od MKOI. Najważniejsze, że zauważono błąd i nie dopuszczono do jego powtórzenia.
Firma z którą współpracuję przekształciła się ze zwykłej działalności gospodarczej w spółkę handlową. Zmieniła się nazwa, numer nip i regon. Był okres przejściowy, gdy istniały oba podmioty. Spółka kupiła nowy serwer. Oba - nowy i stary - w firmie Home.pl, najdroższy hosting wirtualny klasy "business". Powoli przepinaliśmy dane ze starego serwera na nowy: kilkadziesiąt domen, kilkanaście stron WWW, konta pocztowe. Przeniesienie domen i stron poszło gładko, choć było trochę klikania. Gorzej z pocztą, bo jak przenieść zawartość skrzynek między serwerami, nie będąc administratorem?
Skontaktowałem się z Home.pl. Przeniesienie kont okazało się możliwe z pomocą ich pracownika. Pod warunkiem, że przenosiny odbywają się między serwerami, należącymi do jednego podmiotu. Oficjalne stanowisko Home było takie, cytuję: "Pomoc w przeniesieniu wiadomości pomiędzy kontami jest możliwa w przypadku 2 serwerów zarejestrowanych na dokładnie te same dane". Nasz przypadek nie kwalifikował się. Te same domeny i zawartość serwerów, ale nowa nazwa, nip i regon. Formalnie inny podmiot, więc Home.pl nie pomógł (sorry, takie procedury). Założyliśmy puste skrzynki na nowym serwerze, a zawartość starych przepadła.
Przygotowując się do jazdy pociągiem szukałem mobilnego dostępu do Internetu, aby wypełnić 7-godzinny czas podróży w obie strony. Udostępnianie połączenia z telefonu odpadało z powodu baterii - ta wyczerpałaby się w ciągu godziny pracy w trybie routera wifi. Planowałem kupić zwykły starter 1 GB za 20 zł, które w zbliżonej cenie mają wszyscy operatorzy, ale przypadkowo trafiłem na kartę "500 MB za 5 zł" od T-Mobile.
Karta działa inaczej niż systemy, które do tej pory znałem. Wykonując pierwsze danego dnia połączenie z Internetem, operator pobiera z karty 2 zł, w zamian dając 250 MB transferu do wykorzystania w ciągu dnia. Gdy przekroczymy dzienny limit, Internet zwolni, ale do północy będziemy mieli aktywne połączenie bez konieczności dopłaty. Następnego dnia możemy opłacić kolejne 250 MB.
Starter od T-Mobile jest świetnym rozwiązaniem na dorywczy dostęp do sieci. 5 zł pozwoli na przykład obsłużyć nawigację w tablecie w drodze na wakacje i z powrotem. Kartę można doładować dowolną kwotą i wykorzystać w przyszłości. Moja po drobnym doładowaniu siedzi w tablecie i czeka, aż będzie potrzeba.
W ubiegłym roku opisałem problem z reklamacją skanera firmy Plustek. Powodem były nieporozumienia między serwisem a dystrybutorem, firmą Pentagram. Dystrybutor polecił wysłać sprzęt do serwisu, z którym, jak się potem okazało, już nie współpracuje. Skaner zaginął. Po trzech miesiącach bezskutecznej korespondencji z obiema firmami - napisałem artykuł.
Po kilku dniach odezwał się przedstawiciel firmy Modecom, będącej nowym i wyłącznym dystrybutorem urządzeń Plustek w Polsce, oferując pomoc. Odzyskał z serwisu zepsuty skaner, a na koniec, w ramach przeprosin bądź rekompensaty, dostaliśmy nowy egzemplarz skanera. Z tego co wiem, nowy dystrybutor pomógł nie tylko nam, ale i innym użytkownikom, których urządzenia utknęły w nieszczęsnym serwisie. Producent odkręcił więc całą sprawę i dziś urządzeniami Plustek w Polsce zajmuje się zupełnie nowy przedstawiciel i nowy serwis.
Wchodzę w piąty rok starań o zniesienie absurdu związanego z wysokimi cenami adresów *.lodz.pl. Po raz pierwszy napisałem o sprawie w 2009 r. Przypomnę, że Łódź jako jedyne miasto w kraju ma domenę regionalną w cenie przekraczającej 100 zł. Na dodatek aby ją kupić, trzeba wypełnić formularz składający się z kilkudziesięciu pól, wydrukować i wysłać zwykłym listem na adres łódzkiego operatora. Gdy podanie (bo tak trzeba je określić) swoje odleży, pozostaje procedura związana z płatnością i gotowe. Taka ilość biurokracji musi kosztować, pewnie stąd tak wysoka cena. Dla porównania adres w innych domenach regionalnych, na przykład warszawskiej, można kupić u dowolnego operatora za kilka złotych, a odświeżyć za kilkanaście.
O tej sprawie pisałem już wiele razy. Zachęciłem do poruszenia tematu inne serwisy, prasę, prosiłem nawet o interwencję lokalnych posłów. Nic to nie dało. Lodman, bo tak nazywa się firma czy też instytucja, obsługująca domenę lodz.pl, jest odporna na argumenty. Wciąż żyją w latach 90., gdy domeny były drogie, a procedura rejestracji przypominała pisanie podania. Duży minus należy się także pracownikom Urzędu Miasta Łodzi, którzy nie chcą uporządkować sprawy własnej domeny. Podobno "Łódź Kreuje" (takie hasło ma to miasto) i faktycznie kreuje, ale drożyznę.
Na koniec ciekawostka. Powyższy jednoliniowy kod to program napisany w języku basic dla popularnego w latach 80. komputera Commodore 64. Zadaniem programu jest wykonywanie nieskończonej pętli, losowo wyświetlającej jeden z dwóch znaków: prawego lub lewego ukośnika. Jak na ilość pracy włożonej w stworzenie tego programu, jego efekt jest zadziwiający: otrzymujemy generator labiryntu. To o wiele za mało, aby stworzyć na jego podstawie grę komputerową, ale wystarczająco dużo, by zastanowić się, czym jest programowanie.
Przykład z labiryntem pokazuje, jakie możliwości daje kontakt z komputerem, który dziś jest filarem rozwoju technologicznego. W filmie "Jobs" dwóch Steve'ów wpatruje się w ekran monitora, zachwycając się możliwością wyświetlania znaków alfanumerycznych. W latach 80. z takim samym zachwytem wpatrywali się w swoje monitory posiadacze komputerów ośmiobitowych, w których język basic uruchamiany był automatycznie po włączeniu urządzenia. Migający kursor w rogu ekranu zachęcał do wpisywania własnych instrukcji. Te pierwsze zaczynały się właśnie od znaków "10 PRINT", które umożliwiały programowanie maszyny do wyświetlania informacji.
Jeśli jedna linia kodu pozwala na wygenerowanie labiryntu, to stworzenie dłuższego programu musi dawać nieograniczone możliwości. Znacznie dalej poszła grupa osób, która na temat dokładnie tej jednej linii kodu napisała 324-stronicową książkę o tym, że programowanie to coś więcej niż technologia. Przeczytamy w niej, że to czym są obecne komputery zdeterminowane jest naszą kulturą. Znaki specjalne, takie jakie slash czy semigrafika, wywodzą się bezpośrednio ze sztuki, a język którym komunikujemy się z komputerem przypomina ten, który używany na co dzień. Książkę w formie e-booka udostępniono dla wszystkich na licencji Creative Commons, znajdziemy ją tutaj.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|