Znany z krytyki prawa autorskiego Lawrence Lessig już dwukrotnie został "ocenzurowany" na YouTube z powodu... praw autorskich. Uciszono dwa jego filmy dotyczące dozwolonego użytku i otwartej kultury. Z pewnością nie naruszały one prawa autorskiego, ale stały się dobrym przykładem na to, jak prawo autorskie może naruszać wolność słowa.
reklama
Obecnie w różnych krajach i na arenie międzynarodowej (w ramach rozmów w sprawie ACTA) przedstawiciele tzw. "przemysłu" proponują zdecydowane zaostrzenie praw autorskich. Jednak nawet obecne prawo i sposoby jego egzekwowania mogą ograniczać wolność słowa, o czym przekonał się Lawrence Lessig – profesor prawa znany jako założyciel Creative Commons.
W kwietniu ubiegłego roku Lessig poinformował na Twitterze, że Warner Music zażądał usunięcia z YouTube jednej z jego prezentacji. Zawierała ona fragment piosenki, do której prawa miał Warner. Prezentacja miała charakter ewidentnie edukacyjny i wyjaśniała zagadnienie dozwolonego użytku. Lessig praw autorskich nie naruszył, a Warner chcąc nie chcąc udowodnił, że potrafi ograniczyć prawo do wykorzystywania dzieł zgodnie z zasadami dozwolonego użytku.
Minął niecały rok i podobna sytuacja znów miała miejsce. 1 marca Lessig opublikował na YouTube kolejną prezentację, także dotyczącą otwartej kultury i dozwolonego użytku. Film nie został usunięty, ale została wyciszona cała ścieżka dźwiękowa z trwającego ponad 42 minuty nagrania. Takie nieme filmy nie są na YouTube nowością. Od roku serwis wycisza ścieżki dźwiękowe w materiałach budzących zastrzeżenia.
Dźwięk do filmu Lessiga został już przywrócony, ale niesmak pozostał (widać to choćby w komentarzach do filmu). Opisujący tę sprawę serwis TechDirt zauważa, że prawdopodobnie film Lessiga został wychwycony przez antypiracki filtr YouTube (tzw. Video ID), który identyfikuje materiały chronione prawem autorskim (zob. Bogus Copyright Claim Silences Yet Another Larry Lessig YouTube Presentation). Mimo to można śmiało powiedzieć, że uciszono konkretną osobę z powodu praw autorskich.
Nie jest to pierwsza sprawa tego typu. W DI wspominaliśmy o Stephanie Lenz, matce, która nagrała swoje dziecko przy piosence Prince'a. Universal Music Group wystąpiła o usunięcie 29-sekundowego, ewidentnie rodzinnego filmu z sieci. To oburzyło Lenz. Postanowiła ona walczyć o prawo do opublikowania filmu, a wspiera ją w tym organizacja Electronic Frontier Foundation.
Swojego czasu wspominaliśmy również o rosyjskim policjancie, który za pomocą YouTube wystosował apel do prezydenta Putina. W swoim apelu wspominał on o szokujących faktach dotyczących rosyjskiej policji. Ten film nie naruszał praw autorskich, ale łatwo sobie wyobrazić sytuację, kiedy policjant dla kolorytu umieszcza w tle swojej wypowiedzi jakąś posępną muzykę. Wtedy policjanta nie musiałyby uciszać rosyjskie władze, bo zrobiliby to właściciele praw autorskich.
TechDirt bardzo słusznie zauważa, że to, co zdarzyło się Lessigowi, pokazuje, jak dużym błędem jest przenoszenie odpowiedzialności za łamanie praw autorskich na serwisy takie, jak YouTube. Serwis, aby odpowiedzialności uniknąć, wprowadza rozwiązania takie, jak Video ID i "współpracuje z posiadaczami praw autorskich". Efektem tego jest stosowanie zasady "shoot first, ask later", czyli usuwanie wszelkich treści, które mogą naruszać prawa autorskie, ale niekoniecznie je naruszają.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|