Prawo oświatowe jest zmieniane wyjątkowo często - to fakt. Dlaczego zatem polska szkoła ciągle nas nie zadowala? Odpowiedź jest prosta. Żadna z dotychczasowych reform nie miała podstaw racjonalnych i naukowych.
reklama
Felieton. Przedstawia poglądy autora
* * *
W połowie września Ministerstwo Edukacji Narodowej przedstawiło projekt nowego prawa oświatowego. Stało się jasne, że minister Zalewska naprawdę dąży do wprowadzenia 8-letniej podstawówki i 4-letniego liceum. W Dzienniku Internautów często poruszaliśmy tematy edukacji, ale nie komentowaliśmy tej ustawy. Chcieliśmy się zapoznać z projektem, uzasadnieniami i ogólnymi założeniami reformy. Potrzebowaliśmy czasu na wyrobienie sobie opinii.
Teraz, kiedy wiem znacznie więcej, mogę wam przedstawić swoje zdanie. Ta reforma będzie tak samo nieudolna i bezsensowna jak wszystkie reformy edukacji od roku 1989.Nie uważam tak dlatego, że jestem przeciwnikiem 8-letniej podstawówki czy 4-letniego liceum. Sam chodziłem do takich właśnie szkół i nie czuje się z tego powodu pokrzywdzony. Uważam natomiast, że w edukacji są rzeczy ważniejsze niż podziały etapów edukacji. MEN nie wzięło tych rzeczy pod uwagę, a najnowsza reforma ma cechy wszystkich poprzednich reform edukacji.
Pozwólcie, że opiszę te problemy po kolei.
Opinia publiczna zazwyczaj słyszy o wybranych zmianach w edukacji. Wprowadzenie 8-letnich podstawówek, zmiana listy lektur szkolnych, zmiana siatki godzin... o tych rzeczach w mediach się mówi. Niestety szkoła przechodzi mnóstwo innych reform, często niezauważalnych dla przeciętnego obywatela. Za czasów Katarzyny Hall reformowano podstawę programową, co wymusiło także zmiany programów nauczania i podręczników. Potem była kolejna reforma podręczników (gdy wprowadzano te państwowe). Nie minęło wiele czasu i przychodzi kolejna "pani-minister-wielka-reformatorka" i chce 8-letnich szkół, nie do końca wiadomo dlaczego.
Poza tym wprowadzono wiele zmian w rozporządzeniach, które wymagały od nauczycieli coraz dokładniejszego dokumentowania wszystkiego. Pisałem kiedyś, że nasi nauczyciele mieliby więcej czasu na bycie nauczycielami gdyby nie sztucznie nadmuchana biurokracja. Z perspektywy rodzica czy ucznia ten problem w ogóle nie jest widoczny, ale sami powiedziecie - jak polski nauczyciel ma przygotować "lekcję marzeń" ze świetnymi przykładami, porywającym tematem i humorem? Przecież nie tego wymaga jego pracodawca! Dokumenty mają się zgadzać!
Ciągłe "drobne" zmiany w prawie sprawiają, że papierków jest więcej albo przynajmniej są co roku inne. Nasz supernauczyciel będzie wtłaczany w świat urzędniczych bzdur i nie zajmie się nauczaniem na poziomie ninja. Owszem, od czasu do czasu wpadnie do niego kontrola z kuratorium, ale co ona będzie sprawdzać? Przykładowo to, czy nauczyciel podejmuje działania przeciwko dyskryminacji etnicznej... bo akurat tego dotyczy kontrola. Jakiś biurokrata tak wymyślił i kropka.
Uwierzcie mi... nie jest łatwo udowodnić, że walczysz z dyskryminacją w czasie prowadzenia lekcji z dwudziestoma dziećmi jednej rasy, narodowości i nawet wyznania. Żeby tak w klasie trafiło się choć jedno romskie dziecko! Niektórzy nauczyciele mają to szczęście, ale nie wszyscy. Wiesz zatem, że w rogu klasy w czasie kontroli usiądzie pani biurokratka ze specjalnym tabletem. Ona będzie sprawdzać i notować jak motywujesz dzieci do szanowania swoich odrębnych narodowości! Nie jest nawet istotne czy Twoja lekcja będzie dobra, jeśli aktualna kontrola będzie dotyczyć obszaru dyskryminacji. To tylko taki przykład.
Wróćmy do permanentnej reformy. Przed wyborami publikowałem wywiad z Piotrem Waglowskim, który podawał przykład ustawy o systemie oświaty jako ustawy reformowanej często i bezsensownie.
Mało tego. Nawet w uzasadnieniu Prawa oświatowego (tego zaproponowanego przez Annę Zalewską) napisano...
Obowiązująca od 1991 r. ustawa z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty była jedną z najczęściej nowelizowanych ustaw. Liczne, a przy tym obszerne nowelizacje, wprowadzające obok zmian w samej ustawie wiele regulacji epizodycznych i przejściowych, spowodowały brak przejrzystości i tym samym czytelności tego podstawowego dla funkcjonowania oświaty polskiej aktu prawnego
I to jest prawda, ale MEN przegapiło jedną rzecz! Każda z "licznych nowelizacji" nie była tylko zmianą nic nieznaczącego tekstu prawnego. Za każdą z tych nowelizacji kryła się konieczność zmian jakichś szkolnych procedur. Nierzadko okazało się, że dyrektorzy szkół interpretują prawo inaczej, samorządy inaczej, a MEN na swoich stronach publikowała stanowisko o swoim zdaniu. Pośrodku tego był nauczyciel - człowiek próbujący uczyć w środowisku permanentnie modyfikowanym przez polityków, którzy już dawno nie widzieli tego środowiska na oczy.
Edukacja powinna być planowana. Tego się uczy na pierwszym roku pedagogiki. Z tego się nauczycieli rozlicza. Rzekomo dlatego od nauczycieli wymaga się pisania konspektów, rozkładów zajęć i innych bzdurnych dokumentów dowodzących zaplanowania procesu nauczania. Tylko jak możemy mówić o planowym działaniu, jeśli system edukacji jest zmieniany co rusz?
Uśmiech proszę! Mamy kolejną reformę! (fot. MEN)
Czy to oznacza, że szkołę należałoby zostawić w spokoju? Cóż... to byłby bardzo ciekawy eksperyment. W ten sposób dowiedzielibyśmy się przynajmniej jednego - jak prawo dotyczące oświaty działa obecnie. Gdybyśmy wiedzieli jak działa to moglibyśmy ustalić co właściwie można zmienić, bo jak można dobrze zreformować coś uprzednio zreformowanego, jeśli nie wiemy jakie efekty dały poprzednie reformy?
Niestety nawet gdyby politycy dali szkole trochę spokoju to pojawia się kolejny problem. W Polsce przyjęło się reformowanie edukacji na podstawach polityczno-ideologicznych. Gimnazja wprowadzono dlatego, że przed wojną były gimnazja. Teraz gimnazja mają być zlikwidowane dlatego, że w III RP były gimnazja. Liczne pomniejsze nowelizacje również miały podstawy ideowe.
Aby zrozumieć szkodliwość takich reform spróbujmy się odnieść do innego resortu - ministerstwa zdrowia.
Załóżmy, że znana firma farmaceutyczna ogłasza wynalezienie leku na raka. Nikt nie wie czy ten lek działa, nie było badań. Ministrowi Zdrowia zaczyna się wydawać, że lek działa. Tworzy ustawę, która wprowadza ogromne dofinansowania na zakup leku i ten lek ma być podawany wszystkim chorym na raka. Potem okazuje się, że lek jednak nie działa, ale nikogo to nie obchodzi. Minister już się zmienił, a no nowemu ministrowi wydaje się, że dobry będzie inny lek. Badań nadal nie ma.
Tak właśnie wygląda reformowanie edukacji w Polsce. Zero podstaw naukowych. Ministerialne "wydaje mi się" i nic więcej. Intelektualna pustka w politycznej pełni.
Kwestie kształcenia są przedmiotem badań naukowych na całym świecie. Pedagodzy porównawczy zajmują się porównywaniem systemów kształcenia w różnych krajach. Czasem prowadzone są eksperymenty pedagogiczne, czasem również kosztowne badania podłużne. Istnieją nowatorskie szkoły i przedszkola, które mogą pochwalić się ciekawymi sukcesami. Oczywiście kształcenie jest wyjątkowo trudne w badaniu (duża liczba zmiennych, ryzyko błędnych korelacji, kwestie etyczne) niemniej procesy kształcenia da się naukowo badać i można prowadzić politykę oświatową na podstawie solidniejszej niż ministerialne "wydaje mi się".
Celowo używam słowa "kształcenie" bowiem głównie taka powinna być funkcja szkoły. Mówienie o "wychowaniu" w kontekście szkoły jest sporą przesadą. Wychowywać powinna rodzina lub odpowiednia placówka, natomiast szkoła może podjąć tylko pewne działania wychowawcze w ramach procesu kształcenia. Oczekiwanie od szkoły "wychowania" jest tylko nadmiernym roszczeniem.
Niestety jeszcze żadna reforma edukacji w Polsce nie miała racjonalnych i naukowych podstaw. Żadna.
Być może dałoby się wykorzystać pewien wkład specjalistów gdyby właściwie konsultowano nowe Prawo oświatowe. Niestety wystarczy zajrzeć pisma z MEN by przekonać się, że na zgłaszanie uwag dano tylko 30 dni. Nie mówimy tutaj o konsultacjach małej czy nieważnej ustawy. Ministerstwo zaprosiło też niektóre instytucje do opiniowania i dało 14 dni na przesłanie propozycji. To mało. Bardzo mało czasu.
Szkoła jest bardzo delikatnym tworem. Jest mocno zrośnięta ze środowiskiem lokalnym, ale jednocześnie wpływa na kondycję kraju. Jest bombardowana różnymi interesami i roszczeniami, ale często sama nie może wysuwać roszczeń. Szkoła ma robić wszystko i nie kosztować nic. Szkoła ma być posłuszna wielu stronom, które mają całkiem różne oczekiwania, a przecież w tej szkole dzieje się niezwykle ważna rzecz - dokonywane są zmiany w osobowości młodych ludzi.
Ten organizm jest od lat szarpany, wypruwany, zaganiany do pracy. Czy należałoby teraz zostawić go spokoju. Na to niestety nie możemy mu pozwolić bo społeczeństwo informacyjne wymaga "informacyjnej szkoły". Taką szkołę można stworzyć wprowadzając stopniowe zmiany np. nauczanie programowania od pierwszych klas. To był bardzo ciekawy, ambitny pomysł, racjonalny, ale czy będziemy w stanie właściwie go wdrożyć rozwalając wszystko dookoła? Jak mamy wpasować nowy element w coś, co nie ma stałego kształtu?
Szkoła potrzebuje czegoś więcej niż wielkich reform. Potrzebuje wsparcia, potrzebuje ludzi, potrzebuje mnóstwa realnej pracy (tego nie dał jej jeszcze żaden minister). Pomysł związany z nauczaniem programowania był kompleksowy. Zastanowiono się nie tylko nad roszczeniem (szkoła ma uczyć programowania), ale również nad środkami realizacji (trzeba przeszkolić, trzeba zrobić pilotaż, wyciągnąć wnioski).
Niestety planowana reforma prawa oświatowego jawi się obecnie jako akt agresji wobec szkoły. Jako manifestacja władzy. Nowa Pani minister chce pokazać, że ona też może reformować edukacje tak jak jej "wielkie" poprzedniczki! Ideowo! Arbitralnie! Bez pytania ekspertów i wszystkich zainteresowanych o zdanie! Bo po co pytać, skoro można sobie po prostu zreformować?
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
Inea bezprawnie podniosła opłaty. Po interwencji UOKiK zwróci pieniądze konsumentom
|
|
|
|
|
|