Uwaga - ten tekst jest subiektywnym felietonem na temat związany z polityką.
reklama
Kancelaria Prezydenta jak dotąd nie chciała mi odpowiedzieć na pytanie, czy udostępni swój publiczny rejestr umów. O problemie tym pisałem w ubiegłą środę, ale przypomnę krótko o co chodzi.
W czasie kampanii prezydenckiej Andrzej Duda zapowiadał, że jest gotowy ujawnić publiczne rejestry umów. Ponadto w czasie debaty telewizyjnej obecny Prezydent raczył skrytykować Bronisława Komorowskiego za kontrowersje związane z ograniczaniem obywatelom dostępu do informacji.
Teraz Andrzej Duda jest Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej. Właśnie teraz powinien on zadbać o to, aby Kancelaria Prezydenta opublikowała rejestr zawartych umów. To bardzo proste. Na stronie Kancelarii powinna znaleźć się tabelka wymieniająca zawarte umowy. Przydałoby się wskazanie z kim umowa została zawarta, na jaką kwotę i kiedy. W ten sposób Kancelaria Prezydenta wsparłaby obywatelskie starania o publiczne rejestry umów. Kilka innych urzędów już zrobiło coś podobnego, więc dlaczego Kancelaria Prezydenta miałaby tego nie zrobić?
Kancelaria mogłaby oczywiście wskazać "poważne powody", by rejestru umów nie ujawniać.
Moim zdaniem najbardziej istotny jest powód numer 4. Prezydent Duda najwyraźniej ma obawy o ujawnienie jakichś niewygodnych wydatków. Skąd jednak ta obawa, skoro Andrzej Duda jest Prezydentem od niedawna?
To jest ciekawe. Gdyby teraz ujawniono rejestr umów, powiedzmy 3 lata wstecz, ujawniono by umowy zawierane za kadencji Bronisława Komorowskiego. Gdyby w wykazie umów znalazło się coś kontrowersyjnego, byłaby to broń przeciwko politycznemu adwersarzowi obecnego Prezydenta. Dlaczego zatem Andrzej Duda nie wykorzysta tej niezwykłej okazji?
Wszyscy zapewne już znacie odpowiedź. Ujawnienie rejestru umów byłoby stworzeniem pewnego precedensu. W przyszłości Andrzej Duda musiałby ujawniać również umowy zawarte za jego kadencji. Odnoszę teraz wrażenie, że Duda woli nie stwarzać tego precedensu, nawet jeśli ma się to odbyć kosztem okazji do pognębienia przeciwnika. Stąd tytuł tego tekstu.
W tym kontekście można powiedzieć, że Andrzej Duda też boi się wroga. Wrogiem nie jest wyłącznie przeciwna strona sceny politycznej. Wrogiem jest społeczeństwo, które mogłoby uzyskać dostęp do informacji i... kto wie co się wtedy stanie?
Od dawna mam wrażenie, że politycy w Polsce postrzegają społeczny dostęp do informacji jak coś w rodzaju apokalipsy zombie. W klasycznej apokalipsie banda brudnych i przegniłych stworów chodzi po ulicach gdzie chce i kto wie dokąd dotrą? Przerażająca wizja!
Dostęp obywateli do informacji publicznej jest dla polityków odpowiednikiem takiej apokalipsy. Ci brudni plebejusze będą zaglądać w papiery, będą wszystko czytać i jeszcze zaczną wyciągać wnioski!!? Lada chwila mogą narobić rabanu. Zombiaków nie da się co prawda trzymać w zagrodzie (szkoda), ale można ich pozbawić dostępu do informacji. Będzie porządek. Nikt nawet nie skróci informacji nie mówiąc o jej publikowaniu czy przetwarzaniu.
Pomiędzy czystymi politykami i brudnymi zombiakami istnieje pewna przepaść kulturowa. Przynajmniej ja to tak widzę.
W sporze o publiczny rejestr umów Kancelarii Prezydenta mamy dwie strony. Z jednej strony jest Prezydent RP, niezwykle wpływowa osoba i człowiek urodzony w roku 1972. Gdy w Polsce upadł ustrój totalitarny, Andrzej Duda był prawie dorosły. Jego mentalność ukształtowała się w dużym stopniu "za komuny" i w kształtowaniu tej mentalności uczestniczyli ludzie, którzy właściwie nie rozumieli takiej idei jak dostęp do informacji publicznej.
Po drugiej stronie sporu mamy Karola Bregułę, znanego jako Adam Dobrawy. To 20-letni student informatyki. Człowiek, który nie ma prawa pamiętać PRL-u i nie zrozumie filmów "Miś" czy "Alternatywy 4" tak jak ci, którzy to pamiętają.
Moim zdaniem poważnym problemem z demokracją w Polsce jest to, że wielu polityków nie ma demokracji "wszytej w DNA" (to tylko przenośnia). Mam tu na myśli zarówno polityków PiS i PO, jak polityków PSL, partii lewicowych czy skrajnych prawicowców, jeśli tylko są to ludzie powyżej pewnego wieku. Moim zdaniem zarówno Duda jak Komorowski czy Tusk to ludzie, którzy potrafią pojmować demokrację na płaszczyźnie intelektualnej. Oni ją teoretycznie rozumieją, ale jej nie czują. To tak, jakby intelektualnie zrozumieć jazdę samochodem i pojąć konstrukcję samochodu. Nie oznacza to jednak, że potrafisz jeździć i "czujesz" sprzęgło czy kierownicę.
Nie wątpię nawet, że tacy "teoretycy demokracji" chcą ją naprawdę wdrażać. Nie wątpię, że oni uważają demokrację za lepszą. Są to jednak ludzie, którzy dostrzegli zalety samochodu, ale wychowali się w epoce powozów konnych i tak naprawdę wolą powozić niż prowadzić auto.
Czy można coś z tym zrobić? Moim zdaniem można. Można uparcie powtarzać pewne rzeczy po to, aby teoretyczna wiedza polityków o demokracji została poszerzona. Nie wiem czy Pan Andrzej Duda naprawdę chce być przejrzysty. Chyba nie chce. Natomiast można próbować mu tłumaczyć, że lepiej byłoby osiągnąć pewien poziom przejrzystości.
Przepraszam za ostre słowa pod adresem Prezydenta. Chętnie je odszczekam gdy tylko zobaczę ten rejestr umów.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|