Trzeba walczyć z piractwem, ale to nie zawsze musi oznaczać działania przeciwko internautom. Jeśli dodatkowo ucierpią osoby niewinne, pojawia się poważny problem. W wywiadzie dla Dziennika Internautów mówił o tym Maciej Chełmiński z antypirackiej firmy Legal24.
W grudniu ubiegłego roku publikowałem pewien list, który wysłał do mnie prezes firmy antypirackiej Legal24.pl Maciej Chełmiński. W tym liście zwrócono mi uwagę na to, że krytykowane przeze mnie nadużycia firm antypirackich mogą dawać wykrzywiony obraz branży antypirackiej. W każdej branży mogą zdarzyć się nadużycia, ale równolegle funkcjonuje wiele uczciwych i potrzebnych usług.
Odpowiedziałem już częściowo na tamten list i przedstawiłem swój punkt widzenia. Dodatkowo postanowiłem przeprowadzić krótki wywiad z panem Maciejem Chełmińskim, który niniejszym publikuję. Wywiad ten dotyczy takich zagadnień jak notice and takedown czy copyright trolling z perspektywy kogoś, kto zajmuje się jedną z form walki z piractwem.
Marcin Maj, DI: Pana firma zajmuje się monitorowaniem internetu pod kątem wulgarnych i złośliwych wpisów, a także pod kątem treści pirackich. Jakie działania podejmujecie, kiedy już takie treści uda się znaleźć?
Maciej Chełmiński, Legal24: Działalność Legal24 polega na monitorowaniu Internetu pod kątem wpisów naruszających dobra osobiste naszych Klientów oraz pod kątem pirackich materiałów udostępnionych w Internecie, a następnie doprowadzaniu do usunięcia ich z sieci. Po namierzeniu takich treści zawiadamiamy administratorów stron internetowych, na których treści te są dostępne, o ich bezprawności, jednocześnie prosząc o ich usunięcie. Treści pirackie lub bezprawne wpisy usuwają sami administratorzy.
My ograniczamy się jedynie do zawiadomienia i przedstawienia argumentacji, na podstawie której administrator nie będzie miał wątpliwości co do konieczności usunięcia danego materiału. Administratorzy z reguły z naszą argumentacją się zgadzają.
Standardowym podejściem do bezprawnych treści w internecie jest procedura notice and takedown. Pana zdaniem zapewnia ona odpowiednią równowagę między prawem do usuwania bezprawnych treści, a wolnością słowa w internecie?
Optymalność modelu odpowiedzialności dostawcy usług elektronicznych zależy od punktu widzenia. Inaczej to wygląda z punktu widzenia dostawców usług, a inaczej z punktu widzenia osób, które próbują dochodzić swoich praw w związku z naruszeniami. Dostawcy usług pewnie chcieliby w ogóle nie ponosić odpowiedzialności za treści przechwowywane w ich zasobach elektronicznych, zaś poszkodowani zapewne woleliby, aby odpowiedzialność ta była automatyczna i aby dostawcy usług mieli obowiązek usuwania bezprawnych treści bez wezwania.
Procedura notice and takedown jest więc swoistym kompromisem, choć nie jest idealna. Wymaga stosownej wiedzy i znacznie większego zaangażowania od osób dążących do wyeliminowania nadużyć niż od dostawców usług. W konfrontacji z profesjonalnym przedsiębiorcą internetowym przysłowiowy Kowalski jest więc w gorszej sytuacji, bo musi samodzielnie odnaleźć treści naruszające jego prawa oraz przedstawić dostawcy usług wiarygodną wiadomość o ich bezprawności.
Przez to, że w przepisach brak definicji pojęcia „wiarygodna wiadomość o bezprawności” administratorzy czasami odmawiają usunięcia, argumentując, że dana wiadomość nie spełnia wymogów ustawowych. Czasami jest również konieczność przedstawienia szerszej argumentacji prawnej uzasadniającej bezprawność danych treści. Bywa więc, że są to przeszkody nie do przeskoczenia dla osoby działającej bez odpowiedniego wsparcia prawnego, co tylko potęguje u takiej osoby dolegliwość związaną z bezprawnością danych treści. Z drugiej strony oczywiście rozumiem, że nałożenie na dostawców usług obowiązku przeszukiwania własnych zasobów w poszukiwaniu bezprawnych treści i samodzielnego decydowania co jest bezprawne spowodowałoby nieopłacalność wielu biznesów internetowych (koszty takich działań byłyby gigantyczne), a nadto spowodowałoby swoistą cenzurę prowadzoną przez dostawców usług, co trudno sobie nawet wyobrazić. Procedura notice and takedown nie jest więc idealna, ale chyba jest najlepsza z możliwych.
Pana firma na swoich stronach wskazuje, że niekoniecznie musi istnieć bezpośrednie powiązanie między piractwem a przychodami. Odniosłem wrażenie, że nie wierzycie w ideę "utraconej sprzedaży". Mimo to przekonujecie, że warto ograniczać piractwo. Jak to jest - Pana zdaniem - z tym powiązaniem piractwa i przychodów.
Co do konieczności ograniczania piractwa to nie mam żadnych wątpliwości. Piractwo ingeruje w sferę praw twórcy lub innego podmiotu uprawnionego z tytułu autorskich praw majątkowych. Z właściwości praw autorskich wynika wyłączne prawo uprawnionego do decydowania o sposobie eksploatacji utworu, a więc na przykład o jego udostępnieniu w Internecie nieograniczonemu kręgowi osób, zwielokrotnieniu, wprowadzeniu do obrotu itp. Oznacza to, że bez jego zgody po prostu nie można tego robić – ta konstatacja powinna stanowić punkt wyjścia do jakichkolwiek dalszych rozważań.
Konsekwencją naruszenia tego zakazu jest powstanie po stronie uprawnionego szeregu roszczeń, w tym m.in. o naprawienie szkody na zasadach ogólnych. Jak wynika z art. 361 par. 2 kodeksu cywilnego naprawienie szkody obejmuje straty, które poszkodowany poniósł, oraz korzyści, które mógłby osiągnąć, gdyby mu szkody nie wyrządzono. Oczywiście konieczność udowodnienia wysokości utraconych korzyści należy do poszkodowanego. W przypadku sporu sądowego poszkodowany musi więc przekonać sąd, że w wyniku działań pirackich danej osoby nie uzyskał określonych korzyści. Zapewne nie w każdym przypadku będzie to możliwe. Nie należy jednak zapominać, że poszkodowanym w wyniku naruszenia praw autorskich przysługują również inne roszczenia określone w art. 79 ustawy o prawie autorskim, a rozpowszechnienie cudzego utworu bez uprawnienia sankcjonowane jest również karnie.
Czy byłby Pan gotowy zgodzić się z tezą - pojawiającą się tu i ówdzie - że pewien kontrolowany poziom piractwa może być dobry dla twórcy?
Nie potrafię odnieść się do tej tezy. Co oznacza „kontrolowany poziom piractwa” i kto miałby decydować, jaki poziom jest „kontrolowany”? To czy piractwo jest szkodliwe dla twórcy jest sprawą indywidualną każdego twórcy. Być może są twórcy, którym nielegalne udostępnienie ich twórczości nie przeszkadza, a nawet pomaga w dotarciu do nowych odbiorców. O tym, co jest dobre dla danego twórcy, nie może jednak decydować pirat. Wkroczenie w sferę zarezwowaną wyłącznie dla twórcy lub innego uprawnionego z praw autorskich w każdym przypadku należy oceniać jednoznacznie negatywnie.
Pana zdaniem walka z piractwem powinna obejmować działania przeciwko indywidualnym internautom?
Oczywiście nie ma przeszkód prawnych, aby prowadzić działania antypirackie przeciwko indywidualnym internautom. Uważam jednak,że każdy uprawniony z praw autorskich powinien się dobrze zastanowić, czy chce podejmować działania przeciwko poszczególnym internautom, choćby dlatego że może to mieć negatywny wpływ na wizerunek takiego podmiotu, a także ze względu na czasochłonność i koszty takich działań.
W naszej działalności skupiamy się raczej na eliminowaniu efektów piractwa niż doprowadzaniu do poniesienia odpowiedzialności przez osoby bezpośrednio odpowiadające za naruszenia. Jetem przekonany, że dopracowane mechanizmy szybkiego identyfikowania i usuwania bezprawnych treści przynoszą większe korzyści uprawnionym niż prowadzenie żmudnych batalii prawnych przeciwko indywidualnym internautom.
Obaj wiemy, że przy ściganiu piractwa w sieci może dochodzić do nadużyć. Czasami zdarza się np. omyłkowe usuwanie treści w pełni legalnych. Są też poważniejsze problemy takie jak choćby copyright trolling, czasami przyjmujące bardzo niepokojące formy. Pana zdaniem branża antypiracka powinna również starać się o ograniczanie tych zjawisk?
Zjawisko copyright trollingu mi się nie podoba i niewątpliwie stanowi pewien problem wizerunkowy dla całej branży. Pod pojęciem copyright trollingu rozumiem co najmniej nieetyczne działania prowadzące do uzyskania korzyści majątkowych często od przypadkowych osób. Wysyłanie wezwań do zapłaty czy nękanie telefonami z propozycjami „ugody” osób nie będących sprawcami naruszenia to nie jest walka z piractwem, tylko próba uzyskania nienależnych korzyści.
Natomiast działania prawne przeciwko osobom, które faktycznie dopuściły się bezprawnego naruszenia praw autorskich, podejmowane przez osoby uprawnione, nie powinny być określane mianem „copyright trollingu”. Osoba naruszająca bezprawnie cudze prawa autorskie (np. rozpowszechniająca cudzy utwór w Internecie) podejmuje ryzyko, że uprawniony będzie dochodził od niej swoich praw, a więc m.in. zażąda zapłaty odszkodowania. Masowe działania antypirackie z reguły wywołują burzę w Internecie, ale nie powinny jednak dziwić w sytuacji, gdy prawa autorskie również są masowo naruszane. Skala działań antypirackich zwykle wynika po prostu ze skali naruszeń.
Czytaj także: Netflix będzie mocniej egzekwował ograniczenia terytorialne - AWI
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
Masz bloga i nie rejestrowałeś prasy? Możesz mieć problem, co potwierdza ten wyrok!
|
|
|
|
|
|