Dane o rozmowach telefonicznych Amerykanów trafiają do Agencji Bezpieczeństwa Narodowego niezależnie od tego, czy obywatele są o coś podejrzani. Jest to możliwe dzięki tajnemu nakazowi, którego treść ujawnił brytyjski The Guardian.
reklama
W Stanach Zjednoczonych nie od dziś zbierane są duże ilości danych o abonentach telefonii, ale za czasów Busha wszyscy o tym wiedzieli. Wydawało się, że administracja Obamy jest w mniejszym stopniu skłonna do inwigilowania, ale tak było do dziś.
Brytyjski The Guardian dotarł do kopii nakazu sądowego wydanego przez United States Foreign Intelligence Surveillance Court (tzw. FISC). Jest to sąd federalny nadzorujący wydawanie nakazów m.in. dotyczących podejrzanych agentów wywiadu. Z powodu szczególnych zadań większość prac tego sądu odbywa się w tajemnicy.
Dokument, do którego dotarł The Guardian, nakazuje operatorowi Verizon przekazywanie na bieżąco i codzienne danych o wszystkich rozmowach telefonicznych do Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA), czyli wewnętrznej agencji wywiadowczej zajmującej się m.in. wywiadem elektronicznym. Obrazek poniżej pokazuje fragment dokumentu:
Informacje, jakie dostaje NSA, to m.in. numery rozmówców, ich lokalizacja, czas trwania rozmów oraz unikalne identyfikatory. Dane o rozmowach zagranicznych również trafiają do NSA. Verizon nie musi natomiast przekazywać bardziej szczegółowych danych o abonentach i zaznaczmy jasno, że NSA nie może na podstawie tego nakazu podsłuchiwać rozmów.
Nawet jeśli NSA nie ma wszystkiego, ilość danych przekazywanych wywiadowi jest zatrważająca. Odbywa się to na dużą skalę i w taki sposób, że wywiad może sobie dowolnie przeglądać uzyskane dane, nawet bez związku z toczącym się śledztwem.
Nakaz został wydany pod koniec kwietnia, więc jest to świeży dowód na to, że za czasów Obamy ingerowanie w prywatność obywateli nadal ma miejsce. Co gorsza, władze ukrywają ten fakt. Nakaz zobowiązuje bowiem Verizona do milczenia na jego temat. Ani Verizon, ani zamieszane w tę sprawę instytucje publiczne nie chcą jej komentować.
W Polsce też jest problem z billingami. Dziennik Internautów nieraz pisał o tym, że nasze prawo pozwala służbom na niemal nieograniczony dostęp do danych operatorów. Niedawno w tym temacie wypowiedziała się Najwyższa Izba Kontroli, choć problem znany jest od lat.
Teraz odnieśmy się do sytuacji ujawnionej w USA. Okazało się, że wywiad nie tylko ma dostęp do billingów obywateli, ale wręcz cały czas zbiera elektroniczne kopie tych billingów. Te elektroniczne kopie mogą być przeglądane, porównywane, analizowane (być może w sposób zautomatyzowany), a może pewnego dnia wycieknie jakaś ich część?
Dokument ujawniony przez Guardiana jest pouczający, bo pokazuje, że obawy przed nieuzasadnioną inwigilacją nie są tylko wymysłami paranoików albo fanów teorii spiskowych. Jeśli gdzieś istnieje duża ilość informacji o obywatelach, to władza - jaka by nie była - może odczuwać pokusę zaopiekowania się tymi informacjami, rzecz jasna dla dobra publicznego. To nawet może przynieść dobre efekty, ale obywatele powinni mieć w tej sprawie coś do powiedzenia albo przynajmniej powinni o tym wiedzieć.
Czytaj: NIK: Dostęp do billingów jest zbyt swobodny. Cóż... żadne odkrycie...
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|