Ustawa o książce, która wprowadzałaby stałą cenę nowości wydawniczych, ciągle jest pomysłem aktualnym. Ostatnio rozmawiano o tym na posiedzeniu komisji Senatu.
reklama
Dziennik Internautów kilkakrotnie już pisał o Ustawie o książce. Pomysł wyszedł od Polskiej Izby Książki. Ustawa miałaby uregulować cenę książek, tzn. wprowadzić stałą cenę na nowości wydawnicze, która obowiązywałaby przez dany okres (np. rok). W tym okresie sprzedawca nie mógłby obniżać ceny i nowe książki kosztowałyby tyle samo niezależnie od tego, czy kupujemy je w dużej czy małej księgarni.
W internecie powszechny jest pogląd, że ta ustawa byłaby de facto zmową cenową w świetle prawa. Wydawcy odpierają ten argument i przekonują, że ustawa pomogłaby małym księgarniom i mogłaby "zracjonalizować ceny książek".
Poprzedni minister kultury - Bogdan Zdrojewski - wydawał się przychylny projektowi. Potem jakby zmienił zdanie. Obecnie ministerstwo kultury podkreśla, że to nie jest pomysł samego ministerstwa. Nie bez znaczenia jest jednak to, że wydawcy ciągle starają się walczyć o ten projekt.
W tym kontekście trzeba odnotować, że Ustawa o książce była przedmiotem dyskusji w senackiej Komisji Kultury i Środków Przekazu. W internecie można obejrzeć transmisję z tego posiedzenia komisji.
Oglądając transmisję, można odnieść wrażenie, że poparcie dla uregulowania cen książek generalnie jest, a przynajmniej jest w środowiskach reprezentowanych przez osoby obecne na posiedzeniu. Problem w tym, że nawet osoby popierające ustawę mogą mieć różne oczekiwania co do jej efektów!
Godna uwagi była wypowiedź Pawła Potoroczyna (na transmisji od 15:50:53). Zauważył on, że problem z polskim czytelnictwem nie jest oderwany od cen książek w stosunku do zarobków.
- Jeżeli Pani senator pyta o mój stosunek do tej ustawy, to ja chciałbym powiedzieć, że cokolwiek obniży cenę książki, mnie satysfakcjonuje jako obywatela kultury z prostego powodu. Każda moja wizyta w księgarni (...) kosztuje dwie, trzy stówy. Każda wizyta w księgarni. Ja, pani Senator, jeszcze wiążę koniec z końcem, ale student? Jak on ma zbudować bibliotekę? Inaczej, to jest pytanie o to, jak dzieci tego studenta mają mieć nawyk czytelniczy (...) Jeżeli to dziecko nie będzie obcowało z trójwymiarowym przedmiotem, bo taty, mamy nie było na to stać (...) Książki są po prostu dla młodych ludzi za drogie. Tak. Jestem za każdą ustawą, która wyreguluje ten rynek i sprawi, że ceny książki spadną - mówił Paweł Potoroczyn.
Dalej na transmisji widzimy próby zbicia argumentu Potoroczyna. Przytoczony zostaje pogląd, że w Polsce mniej niż jeden człowiek kupuje jedną książkę rocznie, zatem przeciętny wydatek na książkę do 40-60 zł rocznie i nie powinno być problemu, by tę kwotę zwiększyć (bo 60 zł rocznie to niedużo, prawda?). Tylko czy przytoczona "statystyka" naprawdę sprawdza się w życiu?
Paweł Potoroczyn nie przytoczył żadnych "statystyk", ale powołał się na brutalne doświadczenia polskiego czytelnika. Jeśli wchodzisz do księgarni i dajesz upust swoim czytelniczym zachciankom, zostawisz w tej księgarni mnóstwo pieniędzy. Dla wielu ludzi w Polsce 300 zł to kwota nie bez znaczenia. Padł przykład studentów, ale co powiecie o emerytach? Czy oni nie powinni kupować nowych książek?
Wielu ludzi po prostu nie może kupować tylu nowych książek, ile by chciało. Nie istnieje statystyczny Polak, który kupuje jedną książkę rocznie. Istnieją potencjalni nabywcy z ograniczonym budżetem oraz osoby nieczytające książek, które po prostu książek nie kupują. Dla pierwszych trzeba obniżyć ceny. Drugich trzeba nauczyć czytać. Paweł Potoroczyn opowiedział się za uregulowaniem cen książek, ale w celu obniżenia cen.
W dalszej części dyskusji Tomasz Makowski zauważył, że przyzwolenie społeczne dla Ustawy o książce będzie zależało od odpowiedzi na jedno pytanie. Czy ta ustawa obniży, czy podwyższy ceny książek?
Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie. W poprzednich dyskusjach pojawiały się dwa stanowiska.
To drugie wyjaśnienie zaczerpnąłem z wypowiedzi Włodzimierza Albina z Polskiej Izby Książki, jaka padła w wywiadzie dla Dziennika Internautów.
Możemy się spierać o to, czy prędzej sprawdzi się scenariusz nr 1, czy scenariusz nr 2. Jest jeszcze trzecia możliwość - obydwa scenariusze się sprawdzą. Ustawa może na krótką metę pomóc małym księgarniom, jednocześnie zawyżając ceny książek i utrudniając dostęp do nowości wydawniczych (co w dłuższej perspektywie może zaszkodzić także małym księgarniom). Może też obniżyć "koszty jednostkowe", ale to nie musi automatycznie oznaczać obniżenia ceny detalicznej.
Innymi słowy, ta ustawa może dać zarówno korzystne, jak i niekorzystne efekty. Ludzie, którzy tej ustawy się boją, najczęściej obawiają się jednego - nie uda się zapobiec efektom niekorzystnym. Pytanie brzmi, czy zwolennicy ustawy mogą jakoś zapewnić, że wprowadzenie stałej ceny książek nie skończy się jak w Izraelu? Wiedzcie, że w Izraelu naprawdę źle wyszło.
Gdy przysłuchiwałem się dyskusji w senackiej komisji, osobiście dostrzegłem jeszcze inny problem. Nikt nie wątpi, że z czytelnictwem w Polsce jest źle. Jest to złożone zjawisko, ocierające się o problemy ekonomiczne, kulturowe, edukacyjne, prawne. Pytanie brzmi, czy możemy zmienić tę złą sytuację, manipulując tym jednym elementem, jakim jest cena książki przez rok po wydaniu? Czy naprawdę możemy przewidzieć wszystkie konsekwencje tej manipulacji? A może należałoby wpływać na całkiem inne elementy rzeczywistości, o których teraz nikt nie dyskutuje?
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
Malmström o TTIP: "Konsultacje to nie referendum", czyli możecie sobie narzekać
|
|
|
|
|
|