Czy prokuratorzy powinni się zajmować każdym udostępnieniem utworu bez licencji? Jak wygląda copyright trolling z punktu widzenia prawnika? Czy ktoś powinien zarabiać na prawach do piosenki "Czerwone maki"? O tych ciekawych problemach rozmawialiśmy z radcą prawnym Bogusławem Wieczorkiem.
reklama
Bogusław Wieczorek to radca prawny zainteresowany tematyką praw autorskich. Jest autorem bloga Własność Intelektualna w Praktyce, ale dał się zauważyć również z powodu innych działań.
W ubiegłym roku do Sejmu wpłynął projekt nowelizacji prawa autorskiego, który miał ograniczyć zjawisko copyright trollingu, czyli zarobkowego nadużywania praw autorskich. Bogusław Wieczorek uczestniczył w tej inicjatywie, proponując dekryminalizację niektórych naruszeń. Również ten radca starał się o uwolnienie praw do piosenki patriotycznej "Czerwone maki". Nie każdy bowiem wie, że prawa do tej piosenki przez długi czas należały do rządu Bawarii. Ostatecznie prawa autorskie zostały przekazane Polsce, ale czy odbyło się to jak należy?
Miałem okazję rozmawiać z Bogusławem Wieczorkiem o copyright trollingu oraz o "Czerwonych makach".
Marcin Maj, DI: Jest Pan prawnikiem specjalizującym się w kwestiach własności intelektualnej. Rozumiem, że nie miałby Pan problemu z podjęciem się zadań polegających na działaniu w imieniu twórców. Gdzie - Pana zdaniem - przebiega granica pomiędzy pomaganiem twórcy a nadużywaniem praw autorskich?
Bogusław Wieczorek: Ochrona prawnoautorska jest zakreślona bardzo szeroko, przede wszystkim z uwagi na niematerialny i „ulotny” charakter przedmiotu ochrony i chęć ochrony wszystkiego, co jest „przejawem działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalonym w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia”. Już to daje możliwości nadużywania prawa autorskiego i jest w ten sposób wykorzystywane na całym świecie, czego liczne przykłady podaje Dziennik Internautów.
Jednak copyright trolling w tej postaci, o której najczęściej się mówi, dotyczy przecież rzeczywistej ochrony utworów opublikowanych, nierzadko bardzo znanych, które są bez licencji rozpowszechniane w internecie. Problemem samym w sobie nie jest także masowy sposób działania kancelarii antypirackich, dotyczy w końcu masowego naruszania praw.
W tym przypadku, w mojej ocenie, granica o którą Pan pyta jest przekroczona przede wszystkim w ten sposób, że „wezwania do ugody” wysyła się hurtowo do osób, które nie są sprawcami naruszenia – czego nadawca musi mieć świadomość – godząc się z tym i oczekując wręcz tego, że osoby te zapłacą kwotę ugody dla świętego spokoju, prowadząc ewentualnie swoje własne śledztwo wśród domowników, przyjaciół czy sąsiadów.
fot. Marcin Kozłowski
Odnoszę wrażenie, że większość radców i adwokatów ma zdanie na temat trollingu. Jedni uważają go za nieetyczny, inni nie widzą nic złego w zarabianiu na nim. Co Pana skłoniło do stawania po stronie ofiar trollingu?
Jestem radcą prawnym i świadczę pomoc prawną w ramach prowadzonej działalności gospodarczej – skoro są osoby, które potrzebują takiej pomocy w związku z copyright trollingiem, jestem do ich dyspozycji. Natomiast słusznie Pan zauważył, że z pomocy prawnej mogą też korzystać twórcy i właściciele praw autorskich – i jeśli zwróciliby się do mnie z pytaniem o pomoc prawną, nie widzę powodu żeby jej odmówić.
Profesjonalny pełnomocnik bierze jednak odpowiedzialność za podejmowane przez siebie środki, które mają przybliżyć klienta do określonego przez niego celu. Środki te powinny być nie tylko zgodne z prawem, ale również spełniać pewien standard etyczny. W moim przekonaniu copyright trolling, choć legalny, budzi wątpliwości co do swojej strony etycznej.
Czy obserwując copyright trolling z perspektywy prawnika spotkał się Pan z sytuacjami, które były ewidentnymi, naruszeniami etyki lub wręcz prawa?
Opowiem o dwóch przypadkach. Pierwszy, to sugerowanie w korespondencji Kancelarii CODEX, że brak ugody uruchomi postępowanie sądowe, podczas którego adresatowi wezwania będzie prezentowany film pornograficzny, a ew. wyrok będzie opublikowany w prasie. Rozmawiałem z wieloma osobami, dla których już samo podejrzenie, że mogliby ściągać (a co dopiero rozpowszechniać!) takie materiały było wielką ujmą. Do tego dochodziło powoływanie się w piśmie na amerykańskie ustawy i niezrozumiałe szacowanie odszkodowania w dolarach.
Drugi, to bogata korespondencja Bailey & Morgan – podmiotu o bliżej niesprecyzowanej osobowości prawnej, w imieniu którego do potencjalnych naruszycieli rozsyłane są dziesiątki napastliwych anonimów nakłaniających do zawarcia ugody. Wiem, że cytował Pan w swoich artykułach fragmenty takiej korespondencji. Moi klienci przesyłali mi tego dużo więcej. Niebywałe natręctwo, graniczące ze stalkingiem.
Nota bene, oba podmioty bardzo blisko współpracują ze sobą.
Prawnicy-antypiraci często straszą sądem. Osoby, które są straszone, przychodzą do Pana. Czy w swojej pracy często spotkał się Pan z sytuacją, gdy ktoś nie zapłacił za ugodę i sprawa faktycznie trafiła do sądu?
Nie wiem nic o tym, aby którykolwiek z "masowych trolli" zdecydował się na popieranie pozwu cywilnego. Ciągle toczy się natomiast część postępowań karnych (część została umorzona), a na miejscu uprawnionego wstrzymałbym się z formułowaniem roszczeń cywilnoprawnych do czasu zakończenia postępowania karnego, które może potwierdzić lub zaprzeczyć, że dana osoba dokonała naruszenia.
W roku 2014 wspólnie z posłem Andrzejem Jaworskim proponował Pan "zdekryminalizowanie" takiego udostępniania plików, które nie jest dokonywane w celu komercyjnym. Projekt został odrzucony, kilka instytucji wypowiedziało się o nim bardzo źle. Czy ta krytyka Pana przekonała? A może dziś powinno się zaproponować coś innego, aby powstrzymać lub ograniczyć copyright trolling?
Uwagi do projektu były dwojakiego rodzaju. Część była oczywiście trafna, ale wynikały one z omyłki redakcyjnej projektu.
Słowem krótkiego wyjaśnienia – każdy projekt przed jego złożeniem do laski marszałkowskiej przez grupę posłów jest sprawdzany przez Biuro Analiz Sejmowych, badające je m.in. pod kątem zgodności formalnej oraz spójności z obowiązującym prawodawstwem, co ma gwarantować poprawność formalną projektów sporządzanych nieraz przez osoby niebędące prawnikami. Zaproponowane usunięcie art. 116 ust. 1 ustawy o prawie autorskim powinno oczywiście spowodować usunięcie lub zmianę stosownych odniesień w innych jednostkach redakcyjnych – w tym w ust. 4, który odnosi się wyłącznie do obecnie obowiązującego ust. 1. Z tego, co mi wiadomo, BAS zwróciło uwagę na konieczną zmianę w art. 122, ale nie w art. 116 ust. 4. Niestety, nie znam szczegółów tego procesu, ale kwestia ta nie była problematyczna i można ją było łatwo rozwiązać.
Druga grupa argumentów dotyczyła już samej idei niekarania za naruszanie praw autorskich, która powinna być przedmiotem publicznej dyskusji. Argumenty przedstawiane przez środowiska zainteresowane utrzymaniem karalności (ZAiKS, SAWP, Copyright Polska) nie były nowe, zabrakło niestety stanowiska środowisk zainteresowanych łagodzeniem ochrony prawnoautorskiej.
W końcowej, negatywnej opinii Rady Ministrów znalazło się za to kilka argumentów mocno wątpliwych. np. z jednej strony wskazywano, że copyright trollingiem zajmuje się tylko kilka kancelarii, więc nie należy zajmować się tym na poziomie ustawy, z drugiej – że na podstawie art. 116 ust. 1 sądzono w Polsce w kolejnych latach nie więcej niż kilkaset osób – więc art. 116 ust. 1 powinien zostać, bo nie jest dotkliwy. Czyli – w zależności od tezy – mała liczba podmiotów zaangażowanych w sprawy na tej podstawie świadczy albo za taką interwencją ustawową, albo przeciw niej. To wszystko w jednym akapicie.
Swoją drogą, przytaczane przez RM statystyki dotyczyły czasu sprzed „ery copyright trollingu” oraz tylko spraw zakończonych prawomocnym wyrokiem sądu. A na tym copyright trolling polega, żeby sprawa nie znalazła finału w sądzie, tylko żeby się „dogadać” wcześniej. Zupełnie został też pominięty problem, że te „kilka” kancelarii wygenerowało kilkadziesiąt - czy kilkaset tysięcy spraw karnych, tylko na przestrzeni jednego roku. Ta droga jest nadal otwarta dla każdego zainteresowanego.
Za to na argument, że żadna umowa międzynarodowa nie wymaga od nas tak szerokiej sankcji karnej, odpowiedź brzmiała – musimy zaproponować coś, co będzie skuteczne i proporcjonalne do naruszeń, bo tego wymaga, choć nie wprost, Unia Europejska. Nie zgadzam się z tym stanowiskiem. Wybieganie przed szereg regulacji unijnych to jakaś zmora – sami nakładamy na siebie mnóstwo ograniczeń, przy różnych okazjach, tłumacząc to „wymogami unijnymi”, które ostatecznie okazują się tylko wyobrażeniem naszego prawodawcy – czego ta cała Unia by od nas oczekiwała. Według mnie podobnie jest w tym przypadku. Gdyby ta mityczna Unia chciała, aby wsadzać do więzienia każdego, kto chcąc obejrzeć film jednocześnie mimowolnie go udostępnił, z pewnością wprost napisałaby o tym w stosownej dyrektywie.
Podkreślam, że zmiana ta nie ingerowała w ściganie naruszeń, które popełniane są w celu uzyskania korzyści majątkowej czy w ramach zorganizowanej przestępczości – takie naruszenia nadal miały być zagrożone sankcją karną, co zrozumiałe. Co ważne bowiem, mówimy wciąż tylko o prawie karnym – należnego odszkodowania na gruncie prawa cywilnego każdy uprawniony mógłby dochodzić, tak jak ma to miejsce obecnie.
Zaskakujące było przy tym stanowisko instytucji państwowych, że droga karna musi zostać, bo droga cywilna jest utrudniona. Zgadzam się, że nie byłoby na chwilę obecną łatwo uzyskać wyrok w takiej sprawie na drodze cywilnej, ale czy to wystarczający powód, żeby aparat państwa ingerował w takie sprawy zagrożeniem pozbawienia wolności do lat dwóch i wyręczał zainteresowanych w zbieraniu danych osobowych i dowodów popełnienia danego czynu?
Przy okazji, warto zwrócić uwagę, że obecne brzmienie art. 116 ust. 1 penalizuje tak naprawdę KAŻDE rozpowszechnienie utworu bez licencji. Takim jest potencjalnie każde dzielenie się linkami na Facebooku, publikowanie filmów, których częścią są inne utwory (np. z muzyką lecącą w tle) itd. – to są konkretne przykłady sytuacji, które znalazły swój finał w wyroku sądowym w Polsce i zagranicą. Dyskusja nad pozostawieniem tak szerokiej normy karnoprawnej w systemie prawnym musi to uwzględniać.
Padały propozycje, aby problemy z prowadzeniem postępowań cywilnych rozwiązać za pomocą tzw. ślepego pozwu. Chodzi o to, żeby była możliwość wniesienia sprawy przeciwko osobie nieznanej, a dopiero sąd nakazywałby np. ujawnienie osoby stojącej za adresem IP. Co Pan sądzi o takiej propozycji?
To ciekawa koncepcja, nie tylko w sprawach dotyczących copyright trollingu, ale szerzej - wszelkich roszczeń związanych z działalnością internetową i naruszeniami dokonywanymi przez osoby anonimowe. Wydaje się, że jeśli sąd dokonałby wstępnego badania takiego ślepego pozwu - i na tej podstawie decydował, czy w ogóle jest mowa o jakimkolwiek prawdopodobnym naruszeniu - a następnie zapewniał wsparcie GIODO w ustaleniu danych osobowych adresata takiego pozwu, zapewniłoby to należytą równowagę ochrony interesów tych, którzy czują się poszkodowani działaniami osób trzecich oraz tychże osób trzecich, które chcą ukryć swoją tożsamość w internecie.
Koncepcja ta nie jest natomiast obecnie niczym więcej, niż ogólnie sformułowanym postulatem, więc droga do jego ew. wdrożenia jest raczej daleka.
Na koniec mam dla Pana pytanie o całkiem inna sprawę. W przeszłości na swoim blogu poruszył Pan kwestię praw autorskich do "Czerwonych maków". Wykonywanie "Czerwonych Maków" wiązało się z koniecznością odprowadzania tantiem do Niemiec. Podjął Pan pewne działania by "uwolnić" czerwone maki. Inicjatywa „prywatno-samorządowo-medialna” została najpierw zablokowana przez stronę rządową, ale ostatecznie Bawaria przekazała prawa Polsce. Jak ocenia Pan finał tej sprawy?
Rzeczywiście, na pewnym etapie korespondencja, którą prowadziłem wraz z Biblioteką Polskiej Piosenki z rządem Bawarii została wstrzymana na wyraźną prośbę przedstawiciela polskiego rządu. Od tego momentu nie uczestniczyliśmy w rozmowach, a jeszcze w czerwcu odmówiono mi odpowiedzi na pytanie o ich postęp. Trzy miesiące później media obiegła informacja, że minister z sukcesem zakończył rozmowy i podpisał stosowne porozumienie.
Nasza kilkumiesięczna praca została więc złożona na ołtarzu kampanii wyborczej i jako inicjatorzy współpracy z Bawarią zostaliśmy całkowicie pominięci przez ówczesne władze na końcowym etapie ustalania szczegółów i celebrowania tego wydarzenia. Za plus poczytuję sobie natomiast to, że dzięki moim działaniom stanowisko polskiego MSZ wobec tej kwestii ewoluowało od stwierdzenia „to kwestia natury handlowej”, do realnych działań, których efektem było podpisanie porozumienia z rządem Bawarii.
Moim celem było jednak uwolnienie muzyki do Czerwonych Maków spod praw autorskich, np. poprzez jej publikację na wolnej licencji. Czy obecny minister kultury podziela ten pogląd – nie wiem. Ciągle czekam na odpowiedź z ministerstwa. Sytuacja prawna chórów i orkiestr, które wykorzystują ten utwór w swojej komercyjnej działalności nie zmieniła się – nadal muszą odprowadzać tantiemy do ZAiKSu, tyle tylko że ten nie wypłaci ich Bawarii, tylko Skarbowi Państwa.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
Poczta Polska: InPost poluje na Pocztę Polską ceną i zastraszającymi listami
|
|
|
|
|
|