Media dziś informują, że piractwo książek kosztuje 250 mln zł. Nikt jednak nie wie, skąd ta liczba się wzięła. Owszem, padła w senacie, ale to wcale nie czyni jej bardzo wiarygodną, jak niektórym mediom się wydaje.
reklama
"Piraci kradną wydawcom książek 250 mln!" - newsy o takich tytułach właśnie zaczynają rozkwitać niczym wiosenne kwiaty. Zanim o tym przeczytacie gdzieś poza Dziennikiem Internautów, chciałem wam dokładnie wyjaśnić, skąd media o tej liczbie wiedzą.
Wczoraj senacka komisja kultury i środków przekazu rozmawiała m.in. o książkach elektronicznych i poruszyła niezwykle istotny temat VAT-u na e-booki.
W czasie posiedzenia tej komisji głos zabierał m.in. Łukasz Gołębiewski z Biblioteki Analiz, który w pewnym momencie dotarł do problemu piractwa i wypowiedział dokładnie takie słowa:
My szacujemy, że wartość tego rynku, który nie jest rynkiem sprzedażowym, ale który... który moglibyśmy sprzedać te książki, gdyby nie nielegalne pobrania, to jest co najmniej 250 milionów złotych w stosunku do 50 milionów złotych wartości rynku e-booków w 2012 roku...
Jeśli ktoś chce usłyszeć tę wypowiedź dokładnie, może obejrzeć transmisję wideo z posiedzenia senackiej komisji.
Ta wypowiedź wystarczyła, aby teraz media powtarzały, że wydawcy książek tracą przez piratów 250 mln zł rocznie. Ta liczba pojawia się nie tylko w tekstach prasowych, ale i w nagłówkach. Rzeczpospolita już puściła tekst o tym, że "Piraci zabierają wydawcom książek 250 mln zł rocznie".
Zauważmy tutaj, jak dużą liczbą jest te 250 mln zł. Jeśli "legalny" rynek e-booków to 50 mln zł, a rynek piracki to 250 mln, to razem mamy 300 mln zł. Czy tak duży byłby w Polsce rynek e-booków, gdyby nie piraci?
Jeśli tak, to znaczy, że Polacy zaczną kupować sześciokrotnie więcej książek, jeśli nie będzie kopii nieautoryzowanych w sieci? Oj! Niezwykle rozczytany jest ten nasz naród! Skąd się zatem biorą te newsy o spadku czytelnictwa?
Łukasz Gołębiewski nie podał żadnego źródła wspomnianej liczby. Nie podał tytułu raportu albo przynajmniej nazwisk autorów tych oszacowań. Stwierdził po prostu "my szacujemy", rzucił liczbą, a media potraktowały to jak mocny dowód na to, że piraci wyrządzają wydawcom ogromną krzywdę.
Będę złośliwy, ale zauważę, że nawet sam Łukasz Gołębiewski stwierdził, że te 250 mln to "wartość tego rynku, który nie jest rynkiem sprzedażowym". Domyślam się zatem, że obliczono jedynie wartość książek będących w obiegu nieformalnym. Na tej podstawie poczyniono zapewne założenie, że książki pobrane z sieci zostałyby sprzedane, gdyby nie zostały pobrane. Takiej pewności nikt jednak nie ma i dlatego takie oszacowania nie mają sensu.
Niewątpliwe, że gdzieś może istnieć raport wspominający o tych 250 mln. Próbowałem go odnaleźć, ale nie udało mi się. Będę jeszcze próbował i zwróciłem się też z pytaniami do Biblioteki Analiz. Naprawdę chciałbym wiedzieć, skąd ta liczba się wzięła, jak doliczono się tych 250 mln.
Tymczasem przypomnę, że cytowanie w mediach liczb o niewiadomym pochodzeniu ma długą tradycję, szczególnie w odniesieniu do problemu piractwa.
W roku 2011 australijscy politycy i dziennikarze powtarzali, że straty z powodu piractwa kształtują się na poziomie 900 mln USD. Okazało się jednak, że żaden dziennikarz nie widział raportu, z którego ta liczba pochodziła. W ogóle trudno było do tego raportu dotrzeć. Gdy wreszcie raport się odnalazł, okazał się raportem przetwarzającym liczby z innego, niewątpliwie wadliwego raportu.
Wspominaliśmy też w Dzieniku Internautów o tym, jak doliczono się 7 mln piratów w Wielkiej Brytanii. Dokonując obliczeń, zaokrąglono liczbę 33,9 mln do 40 mln, a odsetek zdeklarowanych piratów podwyższono z 11,6% do 16,3%. Ot, takie tam zaokrąglenia, które jednak poważnie zmieniły wyniki.
Wróćmy do 250 mln zł, jakie piraci rzekomo zabierają wydawcom. Łukasz Gołębiewski już zdążył tę liczbę przetworzyć, obliczając, że obniżenie stawki VAT i całkowite zlikwidowanie piractwa dałoby budżetowi państwa 15 mln (przy 5% stawce podatku). Uwaga! Te 15 mln to kolejna liczba, która zostanie przetworzona i będzie trafiała do newsów.
Nie chcę być gorszy i też postanowiłem coś policzyć. Gdyby podnieść ceny e-booków dwukrotnie i zlikwidować piractwo, to roczna wartość rynku e-booków będzie wynosiła 600 mln zł, a wpływy do budżetu skoczą do 30 mln. Uwierzycie mi? Czemu nie. Zakładanie, że cena książek nie wpłynie na liczbę sprzedanych egzemplarzy jest równie rozsądne, jak zakładanie, że każda książka pobrana "nielegalnie" mogłaby być zakupiona.
Tylko po co tak się ograniczać? Obniżmy VAT do 5% i podnieśmy ceny e-booków czterokrotnie, jednocześnie likwidując piractwo. Wówczas będziemy mieli rynek warty 1,2 mld zł, a wpływy do budżetu skoczą do 60 mln. Uwierzycie w to?
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|