Słowo "pampers" jest używane na określenie pieluch różnych producentów - to fakt. Dobryslownik.pl uczciwie informuje o znaczeniach tego słowa, co nie spodobało się prawnikom reprezentującym producenta pieluch.
reklama
To kolejny tekst z cyklu Absurdy własności intelektualnej (AWI).
* * *
Wszyscy wiemy, że nazwy popularnych marek z czasem mogą stać się powszechnymi słowami. Junkers, rower, adidasy, krówki - to tylko wybrane przykłady. To zjawisko językowe może świadczyć o niezwykłej popularności produktu, ale z drugiej strony może prowadzić do tzw. "degeneracji znaku towarowego". Jaki pożytek ze znaku, który przestaje być znakiem?
Niektóre firmy walczą z "degeneracją znaku" i prowadzi to do zachowań absurdalnych, np. takich jak próby wpływania na... zawartość słowników.
Autorzy słownika Dobryslownik.pl poinformowali, iż otrzymali pismo od prawników reprezentujących firmę Procter & Gamble. Ta firma jest właścicielem znaku "pampers" i w związku z tym zażądała ona od autorów słownika dwóch rzeczy:
Zanim opiszę, jak Dobryslownik.pl zareagował na te żądania, przypomnę krótko, dlaczego jest to słownik wyjątkowy. Publikowaliśmy w DI wywiad z jego współtwórcą Łukaszem Szałkiewiczem. Idea polega na tym, aby słownik powstawał na bieżąco i dawał naprawdę aktualny obraz języka. Dlatego w tym słowniku słowo "pampers" ma kilka znaczeń, a jednym z nich (oprócz jednorazowej pieluchy) jest np. lekceważące określenie młodego i niedoświadczonego pracownika. Faktycznie ludzie używają słowa "pampers" w tych różnych znaczeniach i Dobry słownik o tym informuje.
Twórcy Dobrego słownika nie mieli żadnego problemu z dodaniem do słownika informacji, że "pampers" to znak towarowy. Wiedzieli oni zresztą, że unijna dyrektywa 2015/2436 reguluje kwestię "reprodukcji znaków towarowych w słownikach". Jeden z przepisów wymaga, by w słowniku zamieścić informację o znaku po otrzymaniu wezwania od jego właściciela. Informacje o znaku "pampers" znajdziemy już w słowniku SJP.pl. Być może do wydawcy tego słownika również dotarły pisma prawników P&G?
Gorzej, jeśli chodzi o drugie żądanie prawników, bo co to znaczy "zaprzestać wykorzystywania znaku pampers w sposób opisowy"?
- Jak to rozumieć? Chyba tylko tak, że kancelaria chciałaby, żeby Dobry słownik nie podawał definicji, że pampersy to potocznie pieluszki jednorazowe (...) w Dobrym słowniku przyjęliśmy za punkt honoru opisywanie językowej rzeczywistości (uzusu), a nie jej wymyślanie. Czyżbyśmy mieli pomijać znaczenie obecne żywej mowie, bo… tak każe nam wielka, globalna firma? - czytamy na blogu Dobrego słownika.
Przyznacie, że byłoby czymś niezwykle absurdalnym, gdyby słowniki nie mogły przedstawiać wszystkich znaczeń danego słowa ze względu na czyjąś "własność intelektualną". Przykład pampersów może nie jest wystarczająco jaskrawy, ale spójrzmy na słowo "rower". Pochodzi ono od nazwy firmy Rover, która niegdyś produkowała... hmmm.. rowery. Oczywiście można mówić "welocyped" albo "bicykl", ale nikt tak nie mówi i to jest niepodważalny fakt. Byłoby czymś niezwykle absurdalnym, gdyby słowniki języka polskiego musiały milczeć o słowie "rower".
Słowo "pampers" jest faktycznie używane na określenie pieluchy jednorazowej. To jest fakt uwzględniony przez słownik. Jak zatem można "zaprzestać wykorzystywania znaku pampers w sposób opisowy"?
Twórcy Dobrego słownika nie będą ingerować w treść haseł.
- Nie mamy zamiaru kasować pierwszego hasła pampers (ani pierwszego opisanego w nim znaczenia). Uważamy, że byłoby to absurdalne i oznaczało kastrację czy cenzurę języka. Ufamy, że w ogóle nie o to chodziło kancelarii prawnej - czytamy na blogu projektu.
Nie jest to pierwszy raz, gdy globalna firma próbuje wpływać na słowniki. Ba! Firma Google wpłynęła w pewnym sensie na język szwedzki! Ten język jest bowiem regulowany przez Radę Języka Szwedzkiego (Svenska språkrådet), która wydaje pod koniec każdego roku listę nowych słów. Na liście z 2012 roku pierwotnie znalazło się słowo ogooglebar oznaczające rzeczy nie do wyszukania ("nieguglowalne").
Firma Google, powołując się na prawa własności intelektualnej, zażądała od Rady, by w definicji nowego słowa wyraźnie zaznaczyć, że "Google" to znak towarowy należący do firmy Google. Ostatecznie słowo ogooglebar zostało usunięte z listy nowych słów, bo Radzie Języka Szwedzkiego nie chciało się dyskutować z Google.
Problem z Dobrym słownikiem wpisuje się w szereg innych absurdów własności intelektualnej wynikających z walki z "degeneracją znaku". Być może pamiętacie, jak nasłano prawników na blogerkę, która na swoim blogu zamieściła przepis na Ptasie Mleczko. O przepraszam! Powinienem napisać Ptasie Mleczko®. Wedel był za to mocno krytykowany i odpuścił. Podobnie do Wedla zachował McDonald's, który wziął na celownik Lauren McClusky, młodą gitarzystkę organizującą lokalny festiwal w Chicago o nazwie McFest.
Już nie raz pisaliśmy, że Absurdy Własności Intelektualnej (AWI) powstają wszędzie tam, gdzie ludzie zapominają, czemu ta własność ma służyć. Znak towarowy ma służyć rozpoznawalności produktu. Jeśli dochodzi do jego "degeneracji", to właściciele znaku mogą podejść do tego dwojako - pogodzić się z tym czy nawet wykorzystać to w reklamie ("jesteśmy synonimem pieluchy!") albo podejmować działania "ochronne" przeciwko "degeneracji".
Podejmowanie działań ochronnych wynika z myślenia o znaku towarowym jak o zasobie fizycznym, który może być trwale przechowany i zawsze będzie mieć pewną wartość (niczym butelki wina albo sztaby złota). Ta błędna filozofia dotyczy całej "własności intelektualnej". Część prawników i polityków gremialnie ogłupiała, jeśli naprawdę im się wydaje, że dobro kultury niematerialnej może być "własnością" , że można je "posiadać" czy "ukraść". W rzeczywistości znaku czy pomysłu nie można posiadać tak samo, jak posiadasz rower, junkers, adidasy czy pampersa.
Oczywiście moglibyśmy wszyscy gremialnie zgłupieć. Moglibyśmy usunąć pewne słowa ze słowników i gremialnie udawać, że ludzie nie używają słowa "pampers" na określenie pieluchy. Byłby to wspaniały AWI. A może już teraz powinienem pisać AWI®?
Sprawa z Dobrym słownikiem może być rozwojowa. Będziemy trzymać rękę na pulsie.
Łukasz Szałkiewicz z Dobrego słownika poinformował nas, że do kancelarii prawnej trafił mail z następującą informacją: na stronach portalu Dobryslownik.pl umieszczono nie tylko informację o zastrzeżonym znaku towarowym, ale nawet całe hasło w znaczeniu "firmowym". W odpowiedzi kancelaria odpisała, że wskazany sposób załatwienia sprawy jest satysfakcjonujący, niemniej jednak w celu jej zamknięcia poprosiła o podpisanie "deklaracji" załączonej do "listu ostrzegawczego".
Twórcy Dobrego słownika nie uważają, aby musieli podpisywać jakieś deklaracje. Miejmy nadzieję, że mimo to kancelaria "zamknie sprawę". Tak byłoby najrozsądniej.
Więcej o absurdach własności intelektualnej w Dzienniku Internautów
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
Teletransmisje w sądach, zmiany w Kodeksie cywilnym, ABW vs ePaństwo. Przegląd (e)prawny 9.09.2016
|
|
|
|
|
|