Darmowy podręcznik jednak będzie dostępny na otwartej licencji. Zamieszanie wokół tej sprawy każe zadać dwa pytania. Po co było majstrować przy licencji i czy nie powinniśmy dostać czegoś więcej niż otwartą licencję?
reklama
Już w roku 2012 rząd obiecał stworzenie bezpłatnych podręczników na otwartej licencji. Chodziło o to, aby nie tylko dać ludziom bezpłatny podręcznik do ręki, ale by treść tego podręcznika była dostępna do powtórnego wykorzystania w ramach różnych projektów.
Tydzień temu Dziennik Internautów informował, że rząd wycofał się z otwartej licencji. Nagle ni stąd, ni zowąd okazało się, że darmowy podręcznik miał być w pełni zastrzeżony. Był to krok w tył, który postawił pod znakiem zapytania cały sens rządowej inicjatywy. Podręcznik otwarty można wielokrotnie ulepszać i wykorzystywać na wiele sposobów, ale kolejny podręcznik chroniony prawami autorskimi to żaden postęp.
Wczoraj Ministerstwo Edukacji Narodowej poinformowało, że bezpłatny podręcznik "Nasz Elementarz" będzie jednak rozpowszechniany na licencji Creative Commons. Obecnie na stronie podręcznika znajduje się następująca informacja o warunkach korzystania.
Podręcznik jest rozpowszechniany na zasadach wolnej licencji Creative Commons – Uznanie Autorstwa, z wyjątkiem zawartych w nim zdjęć pochodzących od agencji fotograficznych i z NBP
Czy to znaczy, że można odetchnąć z ulgą i rozejść się? Nie. Moim zdaniem, jeśli rząd już zaczął majstrować przy licencji, jest to okazja do poruszenia dwóch istotnych kwestii.
Po pierwsze należy odpowiedzieć na pytanie, dlaczego rząd próbował zmieniać licencję? Obecnie wszystko wygląda tak, jakby rząd chciał się po cichu wycofać z obietnicy otwartej licencji. Niestety zmianę licencji zauważyły organizacje zajmujące się prawami autorskimi i edukacją. Zauważyły ją media. Tekst Dziennika Internautów na ten temat trafił na Wykop, co nie było bez znaczenia.
W tej sytuacji należy zadawać pytania o to, dlaczego MEN chciał zastrzec podręcznik? Kto na tym miał skorzystać? Kto dokładnie podjął taką decyzję?
Druga istotna kwestia dotyczy pytania o to, czy otwarta licencja nie jest i tak zbyt daleko idącym ograniczeniem? Już wcześniej przedstawialiśmy pogląd prawnika Piotra Waglowskiego, który uważa, że podręcznik powinien znaleźć się w domenie publicznej, a więc nie powinien być przedmiotem prawa autorskiego.
- Moim zdaniem nie można licencjonować czegoś, co jest w domenie publicznej. Dlaczego jest w domenie publicznej? Ponieważ administracja rządowa postanowiła to stworzyć w ramach realizacji zadania publicznego (...) Licencja to element prawa prywatnego. My zaś sobie tu mówimy o elemencie realizacji zadań publicznych, o sferze dobra wspólnego, o emanacji państwa w sferze obiegu informacji. Nie bez powodu prawo autorskie przewiduje, że dokumenty urzędowe i materiały urzędowe nie są objęte prawem autorskim - pisze Piotr Waglowski w artykule pt. Licencja na rządowy elementarz - "otwartościowcy" działają przeciw otwartości, państwo nie może kierować się "uprzejmością".
Waglowski zwraca też uwagę na to, że dziwne jest łączenie podręcznika na otwartej licencji z materiałami "od agencji fotograficznych i z NBP". Jeśli państwo tworzy podręcznik, nie powinno bazować na "uprzejmości" jakichś agencji czy NBP, które łaskawie udostępniły mu zdjęcia. Trzeba było zawrzeć odpowiednie umowy, które zagwarantują państwu prawo do pełnego wykorzystania zawartych w podręczniku materiałów. Jeśli takich umów nie zawarto to... co to właściwie ma być? Rządowy podręcznik czy jakaś dziwaczna kompilacja cudzych dzieł?
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|