Strony, które umożliwiają publikowanie nieautoryzowanych plików, powinny być niżej pozycjonowane w wyszukiwarkach - takie propozycje przedstawili posiadacze praw autorskich w Wielkiej Brytanii, a padły one w trakcie poufnych rozmów, wspieranych przez organizację rządową. Wygląda na to, że tego rodzaju tajemnice ma coraz więcej rządów w Europie.
Dziennik Internautów zwracał już uwagę na to, że polskie ministerstwo kultury zachowuje się tak, jakby było organizacją do spełniania życzeń przemysłu rozrywkowego. Ten przemysł nie ma tak wiele wspólnego z kulturą, jak powszechnie się sądzi, a politycy zapominają o użytkownikach kultury i twórcach.
Działania różnych rządów nakierowane na spełnianie życzeń przemysłu objawiają się w takich inicjatywach, jak ACTA. Trzeba jednak wiedzieć, że nie tylko przy okazji ACTA politycy wspierają przemysł i to za plecami obywateli.
Przykładowo brytyjski Departament Kultury, Mediów i Sportu zorganizował dyskusje między różnymi uczestnikami rynku i rzecz jasna rozmowy dotyczyły radzenia sobie z piractwem. Rozmowy były poufne, ale organizacja Open Rights Group wystąpiła dwukrotnie z wnioskiem o udostępnienie informacji publicznej.
Dzięki temu Open Rights Group otrzymała projekt "Kodeksu postępowania" dotyczącego działań wyszukiwarek internetowych. Dokument jest dostępny na stronie Open Rights Group (PDF, 9 stron).
Projektowany kodeks to świetny dowód na to, że cenzurę można wprowadzać bocznymi drzwiami, nie przez zmianę prawa, ale dzięki tzw. samoregulacji. W projekcie zaproponowano następujące środki, które miałyby zastosować wyszukiwarki:
Powyższe propozycje są oburzające i nie chodzi o to, że ktoś chce zwalczać piractwo. Problem jest dokładnie taki sam, jak w przypadku SOPA i ACTA. Przemysł rozrywkowy chce móc decydować o tym, co może być widoczne w sieci, a co nie. Przemysł chce mieć władzę pozwalającą na eliminowanie z sieci tego, co da się podciągnąć pod piractwo.
Posłużmy się przykładem. Czy wyszukiwarki BitTorrent są "pirackie"? Może i tak, ale faktem jest, że korzysta z nich wielu niezależnych artystów do promowania swojej twórczości. Ci artyści, chcąc nie chcąc, stanowią konkurencję dla produktów wielkich wytwórni. Te wytwórnie chcą natomiast, aby strony "pirackie" miały z zasady gorsze pozycje w wyszukiwarkach, czyli chcą one narzędzia do eliminowania konkurencji.
Tu nie chodzi o walkę z piractwem. Chodzi o cenzurę i kontrolę nad przepływem informacji. Z dokumentu ujawnionego przez Open Rights Group można wyciągnąć dwa smutne wnioski.
To samo widzieliśmy już w Polsce, a mianowicie w listopadzie, gdy przyjęto ostateczny tekst porozumienia, jakie polscy posiadacze praw autorskich zaproponowali dostawcom usług telekomunikacyjnych. O tym porozumieniu prawdopodobnie byśmy się nie dowiedzieli, gdyby nie organizacje z branży internetowej (PIIT, IAB). Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego niby występowało jako animator rozmów między uczestnikami branży, ale w praktyce dbało o zachowanie odpowiednio tajemniczej atmosfery. Pracownik ministerstwa miał nawet czelność upominać organizacje branżowe, aby nie mówiły publicznie o porozumieniu.
Wiemy już, że posiadacze praw autorskich prowadzą ciche rozmowy z innymi podmiotami w Polsce, w Wielkiej Brytanii, a także na poziomie Unii Europejskiej. Gdzie jeszcze?
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|