Dziś Senat zajmie się tzw. ustawą medialną, która niesie ze sobą groźbę kontroli KRRiT nad treściami wideo w sieci. Ministerstwo Kultury wydało oświadczenie, w którym mówi o "nadużyciach prasy" krytykującej ustawę, ale Donald Tusk powiedział, że możliwe jest usunięcie niebezpiecznych przepisów. Prawnicy nadal nie mają wątpliwości, że ustawa ma wady. AKTUALIZACJA: Senat zajmie się nowelizacją później niż planowano.
W Dzienniku Internautów pisaliśmy już o Ustawie o radiofonii i telewizji, której nowelizacja może wprowadzić nową formę koncesjonowania treści wideo w internecie. Krytyka wobec tej ustawy stała się ostatnio głośniejsza i prawodawcy najwyraźniej zaczęli ją słyszeć.
Oświadczenie związane z pracami nad ustawą zamieściło na swojej stronie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego - zob. Oświadczenie w sprawie audiowizualnych usług medialnych na żądanie w Internecie. Z tego doświadczenia dowiemy się tyle, że prasa dokonała nadużycia i pisze nieprawdę, a ustawa nie zagrozi wideoamatorom. Poniżej wybrane cytaty z oświadczenia.
Rozszerzenie zakresu zastosowania ustawy na audiowizualne usługi medialne na żądanie nie oznacza również tego, że wszystkie podmioty umieszczające treści multimedialne na stronach internetowych będą musiały zgłosić się do wykazu takich usług prowadzonego przez Przewodniczącego KRRiT.
Wpisowi podlegać będą tylko usługi wypełniające wszystkie znamiona definicji usługi medialnej (...) W przypadku usług na żądanie dodatkowo musi być spełniony jeszcze wymóg prowadzenia przez dostawcę takiej usługi działalności gospodarczej, a więc powinien on czerpać z niej korzyści majątkowe (...) Rozpowszechniany więc w mediach pogląd o koncesjonowaniu Internetu na mocy ww. Ustawy jest nieprawdą i oczywistym nadużyciem.
Te słowa wbrew pozorom nie wszystko wyjaśniają. Jak potraktować właściciela przedszkola, który prowadzi stronę tego przedszkola i zamieszcza na niej filmy? Przepisy ustawy mówią przecież, że "audiowizualną usługą medialną na żądanie jest usługa medialna świadczona w ramach działalności gospodarczej".
Nieco inne podejście do Ustawy medialnej zaprezentował ostatnio Donald Tusk. Z jego wypowiedzi przytaczanej przez Tok.fm wynika, że niepokojące przepisy mają być jeszcze raz rzetelnie sprawdzone i Donald Tusk może rekomendować Senatorom usunięcie ich z ustawy - zob. Tusk o ustawie medialnej: będę zalecał uchylenie "niepokojących" przepisów. Czyżby więc premier nie uznał, że prasa rozpowszechnia tylko "nieprawdę"?
Warto zwrócić jeszcze uwagę na to, że ustawę medialną krytykują nie tylko media, ale także eksperci. Dziennik Internautów rozmawiał na ten temat z Katarzyną Szymielewicz, prawniczką i przedstawicielką Fundacji Panoptykon.
DI: Czy ustawa rzeczywiście może się przyczynić do cenzurowania internetu w Polsce?
KSz: Cenzura to mocne słowo, ale w tym kontekście nie pozbawione uzasadnienia. Dlaczego? Chodzi o dwie sprawy. Po pierwsze, KRRiT - organ o mieszanej reputacji, jeśli chodzi o niezależność od politycznych wpływów - będzie miała wpływ na to, kto świadczy usługi audiowizualne w internecie (KRRiT będzie mogła odmówić rejestracji, bez której dostarczanie materiału wideo w sieci będzie nielegalne) i konkretne sankcje finansowe (10% przychodu) jako bat na tych, którzy ustawę naruszą - np. wyemitują materiał promujący mowę nienawiści, dopuszczą nieetyczną reklamę albo nie będą wystarczająco promować produkcji europejskiej. Tego typu kryteria są zawsze w pewnym stopniu uznaniowe i na końcu jest po prostu decyzja konkretnego człowieka. Po drugie, KRRiT będzie potrzebowała odpowiednich narzędzi technologicznych do zrealizowania swoich zadań, co najprawdopodobniej skończy się filtrowaniem sieci. Wiadomo już, że nowe prawo medialne nie obejmie "całego" materiału wideo dostępnego w polskim internecie.
KRRiT ma nadzorować tylko tych dostawców wideo, którzy są zarejestrowani w Polsce i prowadzą działalność gospodarczą. Ale nikt nie wyjaśnia, jak organ z niewielkim aparatem administracyjnym miałby skontrolować i ocenić, które z materiałów wideo wrzucanych do sieci są tymi "regulowanymi". Bariera wejścia do internetu w charakterze profesjonalnego dostawcy treści audiowizualnych jest nieporównanie mniejsza, niż w przypadku produkcji telewizyjnej, co pokazują choćby dane z serwisu YouTube (w ciągu minuty jest dostarczane 35 godzin nowego materiału wideo). Żeby skutecznie skontrolować, kto, co i w jakim celu umieszcza w sieci, KRRiT musiałaby skorzystać z pomocy technologii, czyli jakiegoś systemu filtrowania treści. A to już oznacza zbudowanie infrastruktury cenzurującej.
DI: Dla kogo proponowane przepisy są największym zagrożeniem?
Przede wszystkim dla drobnych przedsiębiorców - osób, które prowadzą działalność gospodarczą na własny rachunek i nie specjalizują się w dostarczaniu "nielinearnych usług audiowizualnych", ale czasem rzeczywiście publikują nagrania wideo. Mówimy tu np. o muzykach czy młodych filmowcach promujących to, co stworzą na własnych stronach internetowych albo organizacjach społecznych, które zarejestrowały działalność gospodarczą i jednocześnie publikują niektóre treści w formie wideo. Z racji na nieprecyzyjne przepisy i brak jasnych wyłączeń w ustawie także oni musieliby się ubiegać o koncesję nadawcy treści audiowizualnych, mimo że faktycznie takim nadawcą nie są. Przecież prowadzenie własnego bloga z materiałem wideo czy regularne wrzucanie własnych treści na portale typu YouTube nie ma nic wspólnego z prowadzeniem profesjonalnego kanału telewizyjnego w internecie, nawet jeśli i tu, i tu pojawia się reklama. Ustawa powinna te formy działania rozróżniać, a przynajmniej jasno zdefiniować.
DI: Dużo się mówi o wykazie i rejestrze, ale może ustawa ma jakieś inne wady?
Rzeczywiście, nie tylko wykaz i rejestr są problematyczne. Już nawet wspomniałam o paru równie zasadniczych problemach. Nowe prawo medialne nie rozróżnia pomiędzy profesjonalnym programem telewizyjnym dostarczanym przez internet "na żądanie" a treściami tworzonymi ad hoc przez przedsiębiorców, których celem wcale nie jest dostarczanie ekwiwalentu telewizji, ale np. promowanie swojej działalności na zupełnie innym polu za pomocą wideo. W ustawie z jednej strony brakuje precyzyjnych i przystających do rzeczywistości definicji, które umożliwiałyby wyłączenie spod nadzoru KRRiT treści, które ze "składaniem programu telewizyjnego" mają niewiele wspólnego. Z drugiej strony, jest w niej zdecydowanie zbyt dużo administracyjnych ograniczeń, które mają dbać o interesy odbiorców. Zamiast ryzykownego eksperymentu z nadzorem KRRiT ustawa mogłaby się odwoływać do mechanizmów, które już mamy. Np. rozwijać zasady odpowiedzialności pośredników za treść w internecie (w tym przypadku: kto i jak odpowiada za wyemitowanie nielegalnych treści ), które są egzekwowane przez niezawisłe sądy, a nie organ administracyjny. Pomysł na koncesjonowanie i administracyjną kontrolę treści jest też sprzeczny z celami dyrektywy, którą ustawa ma wdrażać. Sama dyrektywa wyraźnie stwierdza, że państwa nie mają obowiązku wprowadzania "nowych systemów koncesjonowania lub administracyjnego zatwierdzania jakiegokolwiek rodzaju usług medialnych". Jej celem jest raczej otwieranie rynku i eliminowanie barier dla przedsiębiorczości internetowej, a nie trzymanie jej pod obcasem organów administracyjnych.
DI: Ustawa medialna w ostatnim czasie była kontrowersyjnym tematem we
Włoszech i na Węgrzech. Czy można mówić o punktach wspólnych między tymi
zjawiskami?
Sądzę, że takim punktem wspólnym jest wiara w sens kontroli administracyjnej nad internetem - koncesjonowania, rejestrowania, sankcjonowania. Oczywiście, nadużyciem i niesprawiedliwością byłoby postawienie na jednym poziomie tego, co robi polski rząd z węgierskimi pomysłami na skontrolowanie mediów, które wywołały protesty w całej Europie i wyjątkowo ostrą reakcję Komisji Europejskiej. Węgry podjęły otwartą próbę wprowadzenia cenzury i politycznej kontroli nad mediami, w tym internetem. Polski rząd na razie zaproponował tylko takie samo traktowanie tradycyjnego programu telewizyjnego i usług audiowizualnych dostępnych przez internet. Rządowi eksperci najwyraźniej uznali, że skoro obydwa rodzaje usług są dostarczane przez profesjonalistów i w zasadzie mogą nie różnić się co do "zawartości", powinny podlegać analogicznym ograniczeniom i kontroli ze strony KRRiT. Moim zdaniem taka logika jest błędna i wręcz niebezpieczna, ponieważ nie uwzględnia fundamentalnych różnic pomiędzy tradycyjną telewizją a internetem. Próba poddania jakiejkolwiek działalności w internecie ścisłej kontroli administracyjnej - z obowiązkiem rejestracji włącznie - jest skazana na porażkę, ale przy okazji ma szansę wywołać szereg negatywnych skutków ubocznych.
* * *
Warto jeszcze poczytać, co o ustawie medialnej mówi inny prawnik, Piotr Waglowski w serwisie Vagla.pl, w tekście pt. Usługa audiowizualna i pytania dotyczące projektowanych przepisów.
Inne teksty godne przeczytania:
AKTUALIZACJA
Dziennik Internautów informował, że Senat miał dziś pracować nad nowelizacją ustawy medialnej. W dokumencie na stronie Senatu był to początkowo pierwszy punkt. Na stronie czytamy, że informacje o porządku obrad edytowano w dniu dzisiejszym. Teraz dopiero na 14. pozycji znajdujemy "Stanowisko Senatu w sprawie ustawy o zmianie ustawy o radiofonii i telewizji oraz niektórych innych ustaw". Możliwe, że chodzi o czas na "rzetelne sprawdzenie" przepisów, o czym mówił Donald Tusk.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|