To, że jakaś organizacja wysyła do internautów listy z prośbą o zaprzestanie naruszania praw autorskich, to nic nowego. Jeśli jednak ta sama organizacja nie ma żadnych zastrzeżeń do gigantów takich jak YouTube i jednocześnie w ramach zadośćuczynienia domaga się od małych serwisów darmowej reklamy, to do jej działań można mieć zastrzeżenia.
Na początku czerwca pojawiły się sygnały, że e-maile informujące o naruszeniach praw autorskich otrzymują operatorzy niewielkich serwisów internetowych. Chodzi o strony na których znajdowały się "wklejki" z YouTube będące fragmentami popularnego serialu "Włatcy móch".
Administrator jednego z takich serwisów przesłał nam e-mail, który otrzymał w tej sprawie. W nim czytamy:
W związku z łamaniem prawa przez osoby wykorzystujące serial „Włatcy Móch” do własnych korzyści i bez poszanowania praw autorskich, kierowane są do prokuratury wnioski o zablokowanie domen internetowych oraz o wszczęcie postępowania karnego i odszkodowawczego.
Sprawa wydaje się więc wyglądać beznadziejnie dla adresata, ale na końcu e-maila mamy dość istotną informację
Powyższe postępowanie prowadzone jest wobec wielu osób. Z niektórymi z nich zawarta zostanie ugoda zwalniająca z odpowiedzialności karnej oraz cywilnej odszkodowawczej. Dodatkowo osoby te mogą liczyć na zaproszenie do współpracy.
Nadawcą powyższego listu była Anna Nierwińska z firmy Redefine Sp. z o.o. To co już na początku nas zdziwiło to fakt, że tego typu listy wysyła właśnie Redefine. Jest to spółka powołana przez właścicieli Telewizji Polsat w celu wprowadzania formatów telewizyjnych do internetu. Odpowiedzialna była m.in. za transmisję internetową mistrzostw Europy w piłce nożnej EURO2008. Nie jest to więc organizacja zarządzania prawami autorskimi lub kancelaria prawna.
Poza tym wydało nam się dziwne, że firma, której rzekomo zależy na usunięciu nielegalnych materiałów nie zwróciła się po prostu do YouTube o skasowanie materiałów Polsatu. Wtedy za jednym zamachem usunięto by wszystkie takie naruszenia. Dlaczego te materiały wciąż są na YouTube?
Nie będa mieli roszczeń...
W poszukiwaniu odpowiedzi Dziennik Internautów zwrócił się najpierw do Polsatu. Przedstawicielka telewizji nie udzieliła żadnego komentarza. Powiedziała nam jedynie, aby z pytaniami zwrócić się do Teresy Wierzbowskiej-Smolarek, szefa Działu Marketingu i PR Redefine. Tak też uczyniliśmy.
Przedstawicielka Redefine zapytana o to, dlaczego firma nie zwróciła się do YouTube odpowiedziała, że "sprawa jest w toku" (czyli nie potwierdziła, ani nie zaprzeczyła). Nie chciała też wyjaśnić do ilu serwisów wysłano e-maile takie jak powyżej (stwierdziła, że "nie widzi podstaw do ujawniania tej informacji"). Nie udzieliła nam też informacji o tym, na czym ma polegać wspomniana współpraca, na którą mogą liczyć "niektóre osoby".
Od Teresy Wierzboskiej-Smolarek otrzymaliśmy właściwie jedną istotną informację. W rozmowie z Dziennikiem Internautów przedstawicielka Redefine przyznała, że jeśli autorzy wspomnianych e-maili skasują ze swoich serwisów wklejki z YouTube, to firma nie będzie wobec nich miała żadnych roszczeń.
...ale będą żądać reklamy
Tak było w rozmowie z DI, ale ze strony osób, które dostały e-maile od Redefine, sprawa wygląda nieco inaczej. Redefine w rzeczywistości stawia żądania, nawet po skasowaniu materiałów.
Czytelnik, który zgłosił nam tę sprawę, skasował nielegalne materiały i zgłosił ten fakt firmie Redefine, otrzymał e-mail takiej treści.
Naszym celem nie jest ograniczanie internautów, tylko wyeliminowanie nielegalności w internecie i walka z piractwem. Zależy nam na wypromowaniu naszego serwisu, który jest jedynym legalnym i oficjalnym serwisem poświęconym serialowi: www.wlatcy.top.pl
(...)
Oprócz usunięcia materiału publikowanego nielegalnie (co jest absolutną podstawą) właściciel praw autorskich oczekuje rekompensaty - umieszczenia na Państwa serwisie:
a) linków do poszczególnych oficjalnych odcinków według schematu: (tu podany schemat – red.)
b) nasz banner lub inną kreację na min. 6 m-cy.
To wiele wyjaśnia. Po pierwsze wiemy, dlaczego firma Redefine nie zwraca się do YouTube o usunięcie fragmentów "Włatców móch". Wygląda to wszystko tak, jakby firmie bardziej zależało na na promocji, niż na faktycznym usunięciu naruszeń praw autorskich. Co prawda w e-mailu czytamy, że właściciel praw autorskich "oczekuje" rekompensaty, ale takie oczekiwania wyrażone po poprzednich groźbach brzmią raczej jak roszczenia.
W serwisie YouTube wciąż aż roi się od fragmentów "Włatców móch", a Redefine wciąż nie mogła nic z tym zrobić mimo, że "sprawa jest w toku". Dlatego łatwo odnieść wrażenie, że firma wykorzystuje sytuację do promowania własnej strony i jest to jej na rękę. Nie da się zresztą ukryć, że darmowa reklama na pół roku, w wielu serwisach, to coś znacznie lepszego niż tylko usunięcie naruszeń.
Warto tutaj dodać, że wymagania wobec wspomnianej reklamy nie są małe. Nasz czytelnik otrzymał również taką wiadomość:
w temacie kreacji skontaktuje się z Panem osoba z konta w domenie simplecommunication. Wspólnie zdefiniujecie kreację.
Wciąż pozostajemy w kontakcie z naszym Czytelnikiem, więc być może dowiemy się jak wygląda to "definiowanie kreacji".
Zgodne z prawem? Etyczne?
Jak ocenić działania firmy Redefine? Prawnik Piotr Waglowski, który również opisuje tę sprawę na łamach swojego serwisu, komentując ją dla Dziennika Internautów stwierdził:
Sposób skonstruowania listu świadczy o tym, że autorzy nie wiedzą jaki konkretnie przepis naruszany jest (jeśli jest naruszany) przez podlinkowanie materiałów z serwisów udostępniających filmy - pod listem przywołują praktycznie cały rozdział 14 ustawy zawierający przepisy karne prawa autorskiego. Ale nie wspominają, który konkretnie - ich zdaniem - przepis jest naruszany.
Piotr Waglowski dodał, że w Polsce nie ma jeszcze rozstrzygnięć sądowych, które dotyczyłyby konkretnie zagnieżdżania multimediów na stronach internetowych osób trzecich. Według niego sprawa jest podobna do opisanego wczoraj przypadku PolskieSeriale.pl, choć jest nieco inna.
Ponadto można mieć do Redefine i Grupy Polsat zastrzeżenia natury etycznej. Użytkownik YouTube wklejający film na swoją stronę może nawet nie wiedzieć, że dokonuje naruszenia praw autorskich (korzysta przecież z legalnego serwisu). Straszenie go prokuratorem i wymuszanie w ten sposób reklamy może budzić niesmak.
Nawet gdyby chodziło tylko o prawa autorskie, to wciąż wśród zajmujących się nimi organizacji widać politykę znęcania się na mniejszych i słabszych. Inny tego przykład dało w ubiełgym roku stowarzyszenie SFP-ZAPA. Czy doczekamy się kiedyś czasów, kiedy pierwszym zaatakowanym będzie gigant taki jak Google?
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*