Powinna o tym pamiętać prof. Aldona Kamela-Sowińska, która przyznała się do kopiowania tekstów z internetu. Chciałaby ona sprawić, aby jej przypadek posłużył do "zarysowania granic plagiatu". Rzecz w tym, że one są już wyraźnie zarysowane. Podpisanie swoim nazwiskiem skopiowanego tekstu z sieci niewątpliwie jest plagiatem.
Na początku marca pojawiły się informacje o tym, że Jakub B. domaga się 20 tys. zł odszkodowania i przeprosin od byłej minister skarbu Aldony Kameli-Sowińskiej. Jakub B. jest autorem tekstu skopiowanego przez panią profesor. Sprawa toczy się przed Sądem Okręgowym w Poznaniu. Pisała o niej m.in. Gazeta Prawna w tekście pt. Plagiat znanej profesor, b. minister w tekście o... etyce biznesu.
Kolejny artykuł na ten temat pojawił się wczoraj w Gazecie Wyborczej Poznań. To, co jest w nim najciekawsze, to postawa prof. Aldony Kameli-Sowińskiej. Przyznaje się ona do skopiowania tekstu, ale uważa, że nie ma w tym nic złego. Jej zdaniem "niektórzy kopiują pół habilitacji i jest to ewidentny plagiat naukowy", natomiast skopiowanie "kilku prostych informacji" nie jest jej zdaniem plagiatem.
Według ustaleń dra Marka Wrońskiego we wstępie do książki "Gospodarka a społeczeństwo informacyjne" Aldona Kamela-Sowińskia napisała samodzielnie cztery zdania. Reszta jest skopiowana z różnych stron, w tym z adresowanego do uczniów i studentów serwisu Sciaga.pl. Więcej na ten temat w GW Poznań, w tekście pt. Prof. Kamela-Sowińska i plagiat z Wikipedii.
W Dzienniku Internautów kilkakrotnie zwracaliśmy uwagę na to, że niektóre informacje z internetu traktuje się wciąż jak "niczyje", czyli takie, które można skopiować, podpisać własnym nazwiskiem i nawet sprzedać.
Beztroskie kopiowanie informacji ze źródeł internetowych wytknął swojego czasu wydawcom prasy prawnik Piotr Waglowski w swoim serwisie Vagla.pl. Przykładowo Życie Warszawy zamieściło na swoich łamach grafikę z informacją "źródło: internet". Warto też zwrócić uwagę na to, że gazety papierowe nie zawsze podają źródła tekstów opracowanych na podstawie serwisów zagranicznych i blogów. Zdarza się też kopiowanie materiałów z serwisów społecznościowych. Swojego czasu zrobił to Super Express, który przy okazji "uśmiercił" na swoich łamach żyjącego człowieka.
Można chyba mówić o problemie, jakim jest relatywizm w podchodzeniu do praw autorskich w internecie. Przykładowo Związek Producentów Audio-Video (ZPAV) bardzo agresywnie walczy z naruszeniami własności intelektualnej, ale swojego czasu sam naruszył licencję skryptu Alladyn. Miało to miejsce 3 lata temu, ale ZPAV do dziś nawet nie przeprosił twórców Alladyna, a jego przedstawiciele wciąż twierdzą, że sprawa "jest w toku". ZPAV pozwala sobie na tak karygodne postępowanie, gdyż naruszono licencje tylko "małego programu".
Na przykładzie Aldony Kameli-Sowińskiej widać, że jeszcze u progu drugiej dekady XXI wieku są wpływowi naukowcy, którzy w kopiowaniu informacji z internetu i podpisaniu jej swoim nazwiskiem nie widzą nic złego. Tymczasem w ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych czytamy: Kto przywłaszcza sobie autorstwo albo wprowadza w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu albo artystycznego wykonania, podlega karze pozbawienia wolności do lat 2, ograniczenia wolności albo grzywny.
Artykuł może zawierać linki partnerów, umożliwiające rozwój serwisu i dostarczanie darmowych treści.
|
|
|
|
|
|
|
|
Stopka:
© 1998-2025 Dziennik Internautów Sp. z o.o. Wszelkie prawa zastrzeżone.