Elvis jest wiecznie żywy, ale zabija go piractwo. Podobnie jest z Bobem Marleyem, Jimim Hendrixem i innymi ikonami kultury - przekonują autorzy prac, jakie pokazano w Mediolanie.
reklama
Jak donosi TorrentFreak, w Mediolanie odbyła się wystawa, w czasie której zaprezentowano obrazy poruszające trudną kwestie praw autorskich.
Prace są ciekawe i zmuszają do myślenia. Widać na nich sylwetki znanych (i już martwych) gwiazd, ułożone z barwionych płyt CD. Te gwiazdy przedstawione są jako umierające z powodu wirusa piractwa. Obok przedstawiamy jedną z prac, a inne można zobaczyć w TorrentFreak, w tekście pt. Piracy Virus Kills Elvis, Hendrix, Marley, Mercury & Morrison.
Autorzy obrazów chcieli pokazać, w jaki sposób piractwo zabija artystów, ale trudno powiedzieć, czy zamanifestowali poglądy propirackie czy antypirackie. Przekaz wizualny przenosi taką treść, jaka pod jego wpływem wytworzy się w odbiorcy. Nie jest chyba przypadkiem, że na tematy obrazów wybrano tylko nieżyjących artystów, których dzieła są ciągle źródłem przychodu dla określonych podmiotów rynkowych. Patrząc na te obrazki, zadamy sobie pytanie - czy piractwo naprawdę zabija artystów?
Obrazy wzbudzają kolejne pytania. Dlaczego nie widzimy na obrazach Bacha czy Chopina? To także nieżyjący muzycy i swoiste ikony kultury. Bach i Chopin nie należą jednak do konkretnego wydawnictwa, a ich muzyka przetrwała czasy, kiedy nagrania nie istniały i muzyk mógł liczyć tylko na zarobek z wykonanej faktycznie pracy.
Piractwo zabija kreatywność? A może stanowi ono zagrożenie jedynie dla sztucznie kreowanych ikon kultury? Czy naprawdę istnieje ścisły związek między artystami a piractwem? Gdzie jest granica między produktem a dobrem kultury?
Powyższe pytania nie są bezsensowne czy niepotrzebne, ponieważ są pytaniami o kulturę, czyli rzecz niezwykle dla nas ważną.
Na łamach DI przyznałem kiedyś, że nie jestem piratem, a jednocześnie mam spore wątpliwości wobec działań antypirackich. Kiedyś nie miałem tych wątpliwości. Uważałem, że jeśli sprzedawca udostępnia muzykę z DRM, należy tylko głosować portfelem, unikając kupowania i słuchania takiej muzyki.
Później zrozumiałem jedną rzecz - czasem bywa tak, że dana piosenka czy utwór instrumentalny wdziera się w nasze życie, nawet jeśli tego nie chcemy. Nikt wówczas nie pyta nas o to, czy chcemy poznać ten produkt. Piosenka towarzyszy szczególnemu wydarzeniu lub wywołuje emocje bardzo dla nas ważne.
Ja raczej nie słucham rocka, ale kiedyś jadąc pociągiem na wakacje, słyszałem pewną piosenkę Lady Pank. Czy miałem wpływ na to, że kulturowe zjawisko związało się z moim życiem i wywołuje te wspomnienia? Czy mogłem zapobiec polubieniu tej naiwnej melodyjki? Dodam, że wspomniana piosenka powstała przed wymyśleniem technologii DRM, MP3, P2P i wielu innych. Ktoś odtworzył ją w pociągu z przenośnego magnetofonu, być może z kasety będącej kopią z kopii. To był akt kradzieży produktu?
Nie mówię, że samo związanie dzieła z życiem człowieka ma odbierać artyście wynagrodzenie. Zwracam tylko uwagę na to, że kultura i biznes nie mogą łączyć się tak łatwo i pełnie, jak sugerują wytwórnie muzyczne.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|