Rozdzielenie wyszukiwarek od innych usług komercyjnych zaproponowano w rezolucji przyjętej przez Parlament Europejski. Mówi się, że celem rezolucji jest podział Google, a stojący za tym pomysłem europoseł mógł działać w interesie niemieckich wydawców.
reklama
Na początku tego tygodnia Dziennik Internautów pisał o pomyśle podziału Google przez władze UE. Mówiąc ściślej, chodziło o projekt rezolucji Parlamentu Europejskiego. Miał on przewidywać wezwanie Komisji Europejskiej do oddzielenia wyszukiwarek od innych usług komercyjnych w celu zapewnienia konkurencji na rynku.
Dziś Parlament Europejski poinformował o przyjęciu rezolucji dotyczącej jednolitego rynku cyfrowego. Głosowało za nią 384 głosów, przeciwko 174, przy 56 wstrzymujących się. Rezolucja podkreśla, że "zapewnienie warunków konkurencji na rynku wyszukiwarek online jest bardzo ważne dla jednolitego rynku cyfrowego" i popiera deklarację Komisji o śledztwie w sprawie działań wyszukiwarek internetowych".
Ponadto Parlament wzywa Komisję do "zapobiegania wszelkim nadużyciom związanych ze sprzedażą usług wiązanych przez operatorów wyszukiwarek internetowych", zwracając uwagę na niedyskryminacyjne wyszukiwanie online. Wreszcie rezolucja wzywa do "rozważenia propozycji legislacyjnych, które mają na celu rozdzielenie wyszukiwarek od innych usług komercyjnych".
Europosłowie może i będą z siebie dumni, ale wielu obserwatorów ma wątpliwości. Przede wszystkim nie bardzo wiadomo, w jaki sposób oddzielenie wyszukiwarki od innych usług miałoby zapobiec monopolowi na rynku wyszukiwania. Można odnieść wrażenie, że decyzja Parlamentu nie opiera się na mocnych obiektywnych podstawach, ale na luźnym przekonaniu, że Google jest złe i trzeba mu zrobić coś niemiłego.
© European Union 2014 - European Parliament
Stany Zjednoczone już wyraziły swoje zaniepokojenie tą rezolucją, o czym pisał m.in. Wall Street Journal. Tymczasem New York Times zauważył, że stojący za rezolucją niemiecki europoseł Andreas Schwab nie wydaje się całkiem obiektywny. Pracuje on również jako prawnik dla firmy CMS Hasche Sigle. Ta firma reprezentowała w przeszłości niemieckich wydawców. Ponadto inny przedstawiciel tej firmy doradzał niemieckiemu ministrowi w czasie prac nad nowelizacją prawa autorskiego, która w Niemczech miała zmusić Google do płacenia za teksty.
New York Times zauważa, że w amerykańskim Kongresie taki konflikt interesów byłby niedopuszczalny. W Unii Europejskiej twórca prawa może jednocześnie pracować dla firmy prawniczej. Musi to ujawnić, ale Andreas Schwab wcale tego nie ukrywał. Oczywiście on sam twierdzi, że wszystko było przejrzyste, a jego motywy działania przy tej rezolucji nie miały związku z jego inną zarobkową działalnością.
Wątpliwości co do intencji Andreasa Schwaba wydają się uzasadnione, ale wpływ na prawo nie daje niemieckim wydawcom tak wielkiej przewagi, jak może się początkowo wydawać. W marcu 2013 roku Niemcy przyjęły prawo, które wymaga od wyszukiwarek odprowadzania opłat licencyjnych za wykorzystanie fragmentów tekstów dłuższych niż "pojedyncze słowa lub krótkie fragmenty". Wydawało się wówczas, że oto wydawcy wykorzystali swój wpływ na polityków i uzyskali narzędzie do ciągnięcia pieniędzy z kieszeni Google.
Niestety firma Google wcale nie zaczęła płacić. Została pozwana, ale w odpowiedzi na to Google ogłosiła, że zmniejszy widoczność treści od wydawców mających pretensje. Po zaledwie dwóch tygodniach wydawca Axel Springer musiał ulec Google. Zmiana prawa nie wystarczyła. Oczywiście ta sytuacja pokazała, że Google rzeczywiście posiada ogromne możliwości naciskania na wydawców, ale czy da się to zmienić tylko przez majstrowanie przy prawie?
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|