Apple Facebook Google Microsoft badania bezpieczeństwo patronat DI prawa autorskie serwisy społecznościowe smartfony

Co mówią odbiorcy pism Anny Łuczak? Czego prawniczka nie chce powiedzieć?

02-07-2014, 11:37

Setki ludzi dostają listy z wezwaniami do zapłaty za rzekome pobieranie filmów. Czy oni czują się zastraszani? Czy to naprawdę tylko piraci? Rozmawialiśmy z tymi ludźmi i sądzimy, że warto pokazać ich wersje. Warto też spytać o zdanie panią adwokat, ale ona konsekwentnie milczy w jednej kluczowej kwestii.

robot sprzątający

reklama


Ponieważ wielu ludzi dostało ostatnio wezwanie do zapłaty 550 zł za rzekome pobieranie filmów, media dostrzegły problem copyright trollingu. Pod tym pojęciem kryje się proceder zarabiania na domniemanych naruszeniach praw autorskich poprzez wysyłanie pism z różnymi groźbami i liczenie na wpłaty.

Problem copyright trollingu znany jest od lat, ale media w Polsce najczęściej przemilczały go, traktując go jako "ściganie piratów". Teraz powoli rusza dyskusja o tym, czy jest to ściganie piratów czy może... zwykłe zarabianie na zastraszaniu? Szkoda, że dyskusja rozwija się tak wolno nawet wówczas, gdy Naczelna Rada Adwokacka dostrzegła nieetyczność działań związanych z copyright trolligniem. Również GIODO ma tutaj poważne zastrzeżenia.

Z copyright trollingiem wiąże się wiele zastrzeżeń etycznych. Jest to masowe zastraszanie w celu zarobku, nadużywanie postępowania karnego i nierzadkie atakowanie osób niewinnych.

Moim zdaniem szczególnie interesujący jest ten ostatni element - atakowanie niewinnych. Wiele osób broniących prawników-trolli twierdzi, że przecież działają oni w imieniu twórców, a wszyscy narzekający internauci to tylko piraci, którzy chcą uniknąć odpowiedzialności.

Ja jestem pewien, że prawda jest inna. Dlaczego? Bo rozmawiałem z wieloma odbiorcami pism z kancelarii Anny Łuczak. Opiszę co ciekawsze przypadki.

Przypadek 1 - nie wiem, jak pobrać film

Zaledwie dziś rano rozmawiałem telefonicznie z pewną kobietą, która bardzo się wystraszyła, gdy dostała pismo, i w ogóle nie miała pojęcia, dlaczego je dostała. To nie była młoda bezwzględna "piratka". Rozmawiałem z wystraszoną kobietą chyba w średnim wieku (tak sądzę po głosie). Twierdziła, że nie ma nawet pojęcia, jak pobrać film z P2P.

- Gdy dostałam to pismo, nogi się pode mną ugięły. Dosłownie się ugięły. Ja nigdy nie miałam problemów z prawem. Nie wiem, dlaczego to dostałam (...) Dopiero potem zadałam sobie pytania, dlaczego mam przyznać się do czegoś, czego nie zrobiłam. Dlaczego o postępowaniu przeciwko mnie nic nie wiem (...) Ani ja, ani mąż nie mamy zbyt dużej wiedzy komputerowej - mówiła moja rozmówczyni.

Kobieta zapowiedziała, że z pewnością złoży skargę do Okręgowej Rady Adwokackiej na działanie Anny Łuczak. Znam również inne przypadki osób pewnych swojej niewinności, które zapowiedziały złożenie skargi.

Przypadek 2 - załatwiłem sąsiada

Może powiecie, że żaden pirat nie przyzna się dziennikarzowi do pobierania filmu? Jesteście w błędzie. Rozmawiałem z wieloma odbiorcami pism Anny Łuczak, którzy przyznali się otwarcie do pobierania.

Ciekawy przykład stanowił człowiek, który przyznał otwarcie, że "załatwił sąsiada", tzn. faktycznie pobierał film, ale korzystając z nieswojej sieci. Pismo dostał sąsiad, który jest absolutnie niewinny.

Przypadek 3 - córka i matka

Inny ciekawy przykład - internautka przyznała, że pobrała film, ale to jej mama jest abonentem (tj. właścicielem łącza) i to do niej przyszło pismo. To dobry przykład na to, że nawet jeśli naruszenie miało miejsce, to kancelaria Anny Łuczak i tak zażądała 550 zł nie od tej osoby co trzeba. Adresatka pisma z pewnością nie naruszyła żadnych praw autorskich.

Przypadek 4 - płacili, ale się nie przyznają

Znamy przypadki ludzi, którzy zapłacili kancelarii Anny Łuczak te 550 zł po prostu ze strachu, ale potem stanowczo odmawiali wypełnienia "oświadczenia o byciu sprawcą", które jest dołączane do pism.

W jednym przypadku zapłacił mąż, który potem dostał od żony stanowczy zakaz wysyłania zaświadczenia o byciu sprawcą. Znam też przypadek, gdzie ojciec wieloosobowej rodziny zapłacił, bo brał pod uwagę możliwość, że któryś z domowników coś pobrał. Niestety po przepytaniu domowników okazało się, że o tym filmie nikt nic nie wie.

Pytali prokuratora, policjantów...

Tak się składa, że pisma Anny Łuczak mogą trafiać także do policjantów albo ich rodzin (sic!). Te osoby też nie poczuwają się do winy, ale oczywiście mają pewną dodatkową wiedzę na temat tego, co im naprawdę grozi. Przedstawiają ciekawy punkt widzenia. 

- Mam w rodzinie osobę, która jest w wydziale kryminalnym policji (...) ta osoba powiedziała: pod żadnym pozorem nie płać (widziała to wezwanie), powiedziała: nie płać, bo to jest jak przyznanie się do winy (...) Stwierdziła też, że wygląda to ewidentnie jak wyłudzenie pieniędzy (...) Powiedziała, że mam czekać na wezwanie z policji bądź prokuratury i wtedy podejmować jakiekolwiek dalsze kroki, na razie olać to i zapomnieć. Policja bez dowodów nie dostanie nakazu wjazdu do domu i konfiskaty czego popadnie, a że dowodami nie dysponują, to nikt się nie zjawi. Na moje pytanie, czy łamią prawo, wykorzystując do swoich celów dane osobowe, również powiedziała, że to jest łamanie prawa, ale jakbym się chciał sądzić z nimi, to to jest jak walka z wiatrakami, nie ma szans powodzenia, ale próbować można. Nie skażą też 100 tys. osób... wymaga to lat pracy i rozpraw sądowych... Będzie to raczej na zasadzie tego, że tylko głupi, który się przyzna, wpadnie i dla zasady parę osób dostanie kary, ale resztę umorzą - stwierdziła jedna z osób, z którą miałem okazję rozmawiać.

Ciekawe rzeczy mówią również osoby, które rozmawiały z prokuratorem.

- Byłem już u prokuratora, który to prowadzi. Sam się krzywi na tę sprawę. Kupa ludzi go męczy - pisze jedna osoba.

- Prokurator powiedział mi takie zdanie: "Ja nic nie mówiłem, że ma pan płacić. To nie są moje słowa. Jeżeli poczuwa się pan do odpowiedzialności, powinien pan zapłacić. Jeżeli chodzi o mnie, to jest pan świadkiem, nie podejrzanym" - twierdzi inna osoba.

To bardzo ciekawe. Wychodzi na to, że Anna Łuczak adresuje swoje pisma do "świadków" i żąda od nich 550 zł.

Co na to Anna Łuczak?

Kilkakrotnie próbowałem się kontaktować z Anną Łuczak - e-mailowo i telefonicznie. Wiem, że odpowiadała innym redakcjom, ale akurat mnie unika. Zadałem jej kilka pytań, ale jedno było najważniejsze: Czy kancelaria ma 100% pewności, że osoby, do których docierają pisma z żądaniami wpłat, są winne naruszeń praw autorskich?

Pytanie jest proste i istotne. Jeśli kancelaria ma 100% pewności co do winy tzw. piratów, niech powie, skąd ta pewność i skąd opisane wyżej pomyłki. Jeśli kancelaria nie ma tej pewności, to znaczy, że świadomie wysyła ona pisma do przypadkowych osób, licząc na wpłatę 550 zł pod wpływem groźby (niekoniecznie wyrażonej wprost, ale jednak groźby). Takie działanie byłoby wysoce nieetyczne.

Pani Łuczak ma mój e-mail i nawet telefon. Może odpowiedzieć w każdej chwili. Pisałem do niej kilkakrotnie, dzwoniłem do kancelarii, naprawdę starałem się uzyskać od niej komentarz.

Sonda
Czy wierzysz, że pisma Anny Łuczak trafiły wyłącznie do winnych?
  • tak
  • nie
  • nie wiem
wyniki  komentarze

Co robić?

Wszystkie osoby, które czują się niewinne i zastraszane, mogą i powinny złożyć skargę do Okręgowej Rady Adwokackiej. Opisaliśmy, jak to zrobić w tekście pt. Jak złożyć skargę na adwokata-trolla, który żąda pieniędzy za rzekome piractwo.

Jeśli generalnie nie podoba się Wam takie działanie prawników, możecie dołączyć do akcji Copyright Trolling Stop (można to zrobić także na Google+). Tę akcję wspiera już kilka organizacji pozarządowych, które gotowe są walczyć z problemem nadużyć w copyright trollingu.


Aktualności | Porady | Gościnnie | Katalog
Bukmacherzy | Sprawdź auto | Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy


Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.

              *              



Ostatnie artykuły:




fot. Freepik



fot. stockking




fot. Freepik



fot. DCStudio