Wspominaliśmy w DI o 52-latku, który pobierał muzykę na własny użytek i został ukarany. Można powiedzieć, że był piratem, ale jak w takim razie nazwać serwis Pobieraczek.pl, któremu ludzie płacą za możliwość pobierania materiałów chronionych prawem autorskim? Wiem, wiem... Pobieraczek to tylko pośrednik, który do naruszania praw autorskich wcale nie namawia, ale spróbujmy spojrzeć prawdzie w oczy.
reklama
Przemysł muzyczny twierdzi, że każdy pirat to złodziej. Złodziejem będzie więc ktoś, kto wypalił płytę z cudzymi utworami i sprzedał ją. Złodziejem będzie również 52-latek, który pobierał muzykę na własny użytek. Złodziejami dla przemysłu są nawet ludzie, którzy tłumaczą filmy ze słuchu i efekty swoich prac dają innym (sprawa Napisy.org).
Ja piratem nie jestem, ale mimo to trudno mi nazwać "złodziejem" kogoś, kto chce po prostu posłuchać muzyki danego twórcy. Uważam natomiast, że prawdziwym złodziejstwem jest zarabianie na cudzej twórczości bez dzielenia się z twórcą. Może to mieć formę sprzedaży nagrań fizycznych, ale dziś rodzą się też inne formy piractwa. Jedną z nich prezentuje serwis Pobieraczek.pl.
Na swojej stronie Pobieraczek chwali się, że umożliwia pobieranie setek tysięcy plików MP3, filmów, treść erotycznych, programów komputerowych, gier. Oczywiście Pobieraczek.pl może powiedzieć, że nie wnika w charakter tych materiałów. Stawia się on jedynie w roli pośrednika, który przekazuje ludziom to, co chcą oni pobrać z sieci.
Odłóżmy na bok te oficjalne tłumaczenia i spójrzmy prawdzie w oczy - Pobieraczek.pl zdobywa klientów, obiecując im pobieranie także materiałów chronionych prawem autorskim. Dzięki temu jego usługi wydają się atrakcyjne i to sprawia, że wielu ludzi rejestruje się na tej stronie. Pobieraczek świadczy swoje usługi odpłatnie, więc zarabia na czyjejś twórczości, nie dzieląc się z twórcami. Czy nie jest to bardziej oburzający rodzaj piractwa niż korzystanie z P2P przez osobę indywidualną?
Oczywiście pytanie to dotyczy zagadnień etyczno-moralnych, bo w świetle prawa wszystko wygląda inaczej.
Pobieraczek stawia się w roli pośrednika, który przekazuje określone treści użytkownikowi. Określa się to mianem mere conduit - czysty przekaz. Pobieraczek uczestniczy w takim przekazie pasywnie, zatem nie może odpowiadać za to, co jest przekazywane. Jeśli ktoś narusza prawa autorskie, to jest to użytkownik Pobieraczka. To nie zmienia faktu, że na naruszeniu zarobi akurat Pobieraczek, nie użytkownik. Ba! Nawet jeśli użytkownik odpowie za naruszenie, Pobieraczek swoje zarobi. Piękne, prawda?
Idea mere conduit sama w sobie nie jest zła. Dotyczy ona m.in. operatorów telekomunikacyjnych. Zamieszanie wokół ACTA pokazało, że nie chcemy, aby operatorzy śledzili nas lub decydowali za nas, co możemy pobrać. Trudno byłoby stworzyć prawo, które dawałoby odpowiednią swobodę "dobrym" pośrednikom, a jednocześnie pozwalałoby na ściganie patologii, takich jak Pobieraczek.
Pojęcie mere conduit ma przy tym swoje wady. Przy okazji dyskusji na temat neutralności sieci w Polsce Piotr Waglowski zadał publicznie ciekawe pytanie: czy istnieje coś takiego jak mere conduit?
Pytanie jest niegłupie w czasach, gdy proponuje się stworzenie "internetowych autostrad", a więc operator miałby decydować o tym, która informacja jest priorytetowa. Spotykamy się też z takimi zjawiskami, jak blokowanie dostępu do określonych serwisów (np. do The Pirate Bay). Czy w tej sytuacji można mówić, że istnieje coś takiego jak mere conduit - czysty przekaz?
Sprawa się komplikuje, ale to nie znaczy, że nie należy się nad nią zastanawiać. Trwa debata o neutralności sieci, a także o prawa autorskich w sieci i możliwości ingerencji w internet dla ochrony praw autorskich. Dobrze byłoby te wątki połączyć, a posiadacze praw autorskich powinni dobrze się zastanowić nad swoim udziałem i stanowiskiem w tych dyskusjach. W tej chwili chcą oni tylko "ścigać piratów", co prowadzi do zjawisk groteskowych: Pobieraczek.pl zarabia na naruszeniach praw autorskich, a 52-latek jest karany za chęć słuchania muzyki.
To nie oznacza, że powinniśmy za wszelką cenę mieć ACTA. To porozumienie ma zaostrzać prawo według modelu podyktowanego przez jedną stronę, w dodatku niezbyt świadomą konsekwencji swoich propozycji. No... chyba że Kazik albo Bono naprawdę chcą zamykania swoich fanów z jednoczesnym przymykaniem oka na szereg innych problemów.
Można wołać "ścigajmy piratów" i można się zastanawiać nad tym, co faktycznie jest kłopotliwe, jeśli chodzi o prawa autorskie w sieci. Twórcom i artystom proponowałbym to drugie podejście.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|