Apple Facebook Google Microsoft badania bezpieczeństwo patronat DI prawa autorskie serwisy społecznościowe smartfony

Wprowadzenie depozytu elektronicznego spowoduje nawet stukrotne obniżenie kosztów archiwizowania dokumentów - podały media, wychwalając tę przyjazną dla środowiska inicjatywę. Dziennik Internautów skontaktował się z jej pomysłodawcą, przedsiębiorcą Stanisławem Kalickim i zapytał o szczegóły.

Najpierw postanowiliśmy się dowiedzieć, skąd wziął się pomysł na takie rozwiązanie - Gazeta Prawna i Gazeta.pl zgodnie podają, że nie funkcjonuje ono w żadnym kraju Unii Europejskiej. Jestem przedsiębiorcą i drażniło mnie ciągłe przetrzymywanie dokumentów fiskalnych przez 7 lat, co nakazuje ustawa. Po tym okresie należy je utylizować, czyli spalić. Produkcja tych dokumentów, przechowywanie i utylizacja to koszt dla mnie dość znaczny, a i środowisko nad tym boleje. Może więc warto wymyślić coś, co może to przenieść na łono elektroniki - napisał w liście do redakcji Stanisław Kalicki.

- Uznałem, że stworzenie instytucji notariusza elektronicznego załatwiłoby sprawę gwarancji zachowalności danych. Dalej uznałem, że po co tworzyć nową instytucję, jak można po prostu dołączyć to do usługi oferowanej przez notariuszy. Przejrzałem ustawę i okazało się, że to możliwe. Zwróciłem się do Izby Notarialnej w Gdańsku, gdzie zainteresowałem pomysłem panią notariusz Agnieszkę Sienkiewicz, która wspomniała, że nie musi się to nawet nazywać notariusz elektroniczny, a nazwa "depozyt elektroniczny" jest bardziej obrazowa i z szerszym spojrzeniem.

Niewątpliwym plusem takiego rozwiązania będzie znaczne zmniejszenie zużycia papieru przez firmy i instytucje, mówi się o stukrotnym obniżeniu kosztów archiwizacji. Dziennik Internautów zapytał, w jaki sposób to obliczono. Pomysłodawca nowego rozwiązania wyjaśnił, że jedna rolka fiskalna kosztuje 1,20 zł. Dochodzą do tego koszty przechowywania przez siedem lat w magazynie i spalenia - 2,47 zł netto za kilogram (co stanowi 15 rolek). Szacuje się, że 1 GB pamięci zamieni około 250 rolek papieru.

Pomysłem Stanisława Kalickiego zainteresowali się m.in. eurodeputowany Janusz Lewandowski i Jarosław Waśniewski, pracownik naukowy Uniwersytetu Gdańskiego. Wprowadzenie depozytu elektronicznego wymaga zmian ustawowych. Żeby Sejm zajął się tą sprawą, inicjatorzy w ciągu trzech miesięcy muszą zebrać podpisy 100 000 popierających ją osób. Jak się dowiedział Dziennik Internautów, akcja zbierania podpisów jeszcze się nie zaczęła. Należy najpierw dopracować treść poprawek, które są na mojej stronie skalicki.pl, a finalnie będą na stronie fundacji "Już pomagam" - tłumaczy pomysłodawca.

Jest coś, w czym społeczność elektroniczna mogłaby pomóc - dodaje Kalicki. Chodzi o sformułowanie zgodnej z konwencją definicji, która byłaby przejrzysta i czytelna. W tej chwili brzmi ona następująco: depozyt elektroniczny jest to forma elektroniczna zapisu informacji zawarta w postaci niezmiennej, odpowiednio zabezpieczonej o określonej wielkości pamięci w GB możliwa do przechowywania na nośnikach pamięci elektronicznej. Jeśli ktoś ma lepszą propozycję, może wysłać ją na adres przedsiębiorcy: aptekadlaciebie@pro.onet.pl

Nie mniej ważne wydają się kwestie finansowe. Dziennik Internautów zapytał, ile będzie kosztowało urzeczywistnienie tej inicjatywy. Zależy od zaangażowania społeczeństwa - stwierdził Stanisław Kalicki. - Jeżeli znajdą się wolontariusze, zapaleńcy gotowi pomóc zbierać podpisy, a trzeba ich zebrać ponad 100 000, to tyle, ile kosztuje wydrukowanie papieru na podpisy. Jeżeli zaangażowanie społeczeństwa, a przede wszystkim mediów będzie mizerne, będzie trzeba wspomóc to finansowo poprzez artykuły sponsorowane i poszukać ludzi, którzy pomogą. Mam nadzieję, że społeczeństwo walczące o ochronę środowiska jednak pomoże.


Aktualności | Porady | Gościnnie | Katalog
Bukmacherzy | Sprawdź auto | Praca


Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.

              *              

Następny artykuł » zamknij

Źródło: DI24.pl