O planach wprowadzenia nowego systemu głośno zrobiło się w czerwcu br. - Google rozpoczynało wówczas jego testy, nie wiadomo było jednak, kiedy filtry zostaną wprowadzone na YouTube. O tym, że ma to nastąpić już we wrześniu poinformował przed nowojorskim sądem prawnik Google - Philip Beck.
Google ma nadzieję, że krok ten pozwoli na jak najszybsze zakończenie kilku procesów sądowych, jakie z powodu tolerowania piractwa wytoczyły gigantowi inne koncerny, m.in. Viacom.
Według informacji przekazanych z YouTube, filtr działać będzie w oparciu o elektroniczny znak wodny, odporny na kompresję lub obróbkę materiału. Właściciele praw autorskich przesyłać będą wzory swych znaków zamieszczanych w materiałach filmowych, a system YouTube w ciągu kilku minut będzie w stanie rozpoznać pliki, które zostały zamieszczone w serwisie bez pozwolenia, a następnie je skasować.
Problem pojawia się oczywiście w przypadku starszych plików, które nie są wyposażone w owy znak wodny. Tutaj właściciele praw autorskich nadal będą zmuszeni przekazywać informacje o nich do YouTube, które (jak to obecnie bywa) w nieskończoność kasować będzie pojawiające się ciągle nowe ich kopie.
Obecna strategia Google przeczy zupełnie temu, co jeszcze w maju mogliśmy usłyszeć z ust przedstawicieli wyszukiwarki. Komentując pozew Viacomu właściciel YouTube stwierdził wówczas, że jest to próba ograniczania swobodnej wymiany informacji między użytkownikami internetu. Być może koncern doszedł do wniosku, że bez dodatkowych działań zarzut tolerowania piractwa w YouTube trudno będzie przed sądem obalić.
Artykuł może zawierać linki partnerów, umożliwiające rozwój serwisu i dostarczanie darmowych treści.