To już było przy okazji ustawy hazardowej. Było wielkie larum, debata itp. Tymczasem "potwory nie znikną, jeśli zamkniemy oczy. A blokowanie to zamykanie oczu" - mówi w Wyborczej Katarzyna Szymielewicz z fundacji Panoptykon walczącej m.in. z inwigilacją w sieci. I ma rację.
reklama
Rada Unii Europejskiej pracuje od jakiegoś czasu nad dyrektywą o zwalczaniu pornografii dziecięcej. Cel szczytny, ale wśród pomysłów na walkę jest budzący wiele kontrowersji pomysł na blokowanie stron internetowych.
Przedstawiciele fundacji Panoptykon walczącej m.in. z inwigilacją w sieci obawiają się, że wprowadzone mechanizmy blokowania stron mogą potem zostać użyte do innych celów. Na przykład w sprawach związanych z prawem autorskim (np. Amerykanie ostatnio arbitralnie blokują domeny podejrzane o piractwo).
Dlatego też w tym tygodniu organizacje pozarządowe wystosowały do premiera list, apelując o sprzeciw wobec blokowania stron.
Poza wspomnianą fundacją Panoptykon list podpisały m.in. fundacja Kidprotect, Związek Pracodawców Branży Internetowej IAB, Internet Society Poland oraz Fundacja Nowoczesna Polska oraz Fundacja Wolnego i Otwartego Oprogramowania.
Wcześniej organizacje te wyrażały już sprzeciw wobec tzw. czarnej listy stron, która miała być prowadzona w postaci Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych. Jak twierdził premier Donald Tusk w urządzonej w związku z pomysłem na RSiUN debacie, dla przestępczości nie może być większej swobody tylko dlatego, że jest online. W rejestrze miały się znaleźć nie tylko strony z pornografią dziecięcą, ale i strony nielegalne w świetle tzw. ustawy hazardowej. Ostatecznie rząd zrezygnował z pomysłu na czarną listę stron i obiecał, że wycofa się z pomysłów na arbitralne regulowanie internetu.
Wygląda jednak na to, że były to tylko czcze obietnice. Okazuje się bowiem, że rząd projekt dyrektywy jak najbardziej popiera. Świadczy o tym choćby wypowiedź dla Gazety Joanny Dębek - rzecznik resortu sprawiedliwości (która jako przedstawiciel ministerstwa reprezentuje rząd na forum Rady Unii Europejskiej):
Przedstawiciele polskiego rządu od początku prac nad projektem dyrektywy wyrażali poparcie dla przewidzianych w nim założeń (...). Blokowanie stron internetowych byłoby pomocne w zwalczaniu rozpowszechniania treści pornograficznych z udziałem dzieci w Internecie, przyczyniając się do spadku zarówno popytu, jak i podaży materiałów zawierających takie treści.
Kontrowersyjny zapis dyrektywy jest bardzo ogólny i stanowi, że państwa członkowskie podejmują "środki niezbędne do (...) zablokowania użytkownikom Internetu na swoim terytorium dostępu do stron internetowych zawierających lub rozpowszechniających pornografię dziecięcą".
Właśnie takie ogólnikowe sformułowania rodzą moim zdaniem niebezpieczeństwo nadużyć w imię realizacji celów dyrektywy. Bo dyrektywa zastrzega, że blokować należy tylko to, "co konieczne" (a kto ma o tym decydować? politycy czy niezawisłe sądy?), a internauci mają być poinformowani, co stało się przyczyną blokady, którą można będzie zaskarżyć (w jakim trybie?).
Rafał Cisek, radca prawny, współpracownik Centrum Badań Problemów Prawnych i Ekonomicznych Komunikacji Elektronicznej (CBKE), twórca serwisu prawa nowych technologii NoweMEDIA.org.pl, ekspert w zakresie prawnych aspektów komunikacji elektronicznej.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|