Organizacja antypiracka z Islandii złożyła wniosek o upadłość. Jej powodem mogły być nadużycia finansowe. Walka z piractwem kosztuje, a wydane na nią pieniądze nie zawsze wracają do twórców.
reklama
Czytelnicy Dziennika Internautów mogli już wcześniej słyszeć o organizacji SMAIS, która działała rzekomo w interesie twórców filmowych. Angażowała się ona m.in. w walkę z serwisem Torrent.is, ale również w inne działania antypirackie.
Jak podaje TorrentFreak, ta organizacja złożyła wniosek o upadłość. Najwyraźniej nie wykończyła jej słaba kondycja przemysłu filmowego. W SMAIS wykryto poważne nieprawidłowości obejmujące fałszowanie oświadczeń podatkowych, błędy w księgowości i zaległości podatkowe. Ponadto istnieje podejrzenie, że szef organizacji Snæbjörn Steingrímsson mógł dopuścić się malwersacji. Informacje na ten temat znajdziecie w TorrentFreaku, a także w serwisie Ruv.is (po islandzku).
Nie jest to pierwszy raz, gdy słyszymy o prawnych wpadkach antypiratów. W przeszłości pod kątem nadużyć finansowych była badana belgijska organizacja SABAM, a jej ważnym przedstawicielom zarzucano korupcję. Zdarzały się też przestępstwa innego rodzaju. Ważny przedstawiciel litewskiej organizacji antypirackiej (LANVA) został skazany za przemyt narkotyków.
Oczywiście w każdym stadzie mogą znaleźć się czarne owce. Rzadko jednak mówi się o tym, że działania antypirackie wiążą się z pewnymi pieniędzmi i interesami konkretnych osób. Na tym gruncie mogą rodzić się różne patologie.
Zdj. przedsiębiorcy z cieniem złodzieja z Shutterstock.com
Antypiraci żyją z pieniędzy twórców. Mogą zwyczajnie przejadać ich pieniądze w imię walki z wyimaginowanym problemem. Artyści bardzo się przejmują rzekomymi stratami z piractwa, jednocześnie nie zwracając uwagi na ogromne pieniądze przechodzące przez pośredników i antypiratów.
Nawet bez malwersacji antypiractwo jest kosztowne. W USA roczna pensja szefa organizacji MPAA przekracza 3 mln dolarów! Cała organizacja wydaje znacznie więcej. Na co idą te pieniądze? Choćby na wymyślanie wytycznych dla kin, dzięki którym następnie dochodzi do takich aktów walki z piractwem jak wyrzucenie staruszki z kina. Czy jakiś twórca naprawdę wierzy, że staruszce się należało, a pensja szefa MPAA jest dobrą inwestycją?
Inna rzecz, że antypiraci miewają drobniejsze wpadki, np. sami naruszają własność intelektualną. Jeszcze innym problemem jest powstawanie wokół walki z piractwem nowego rodzaju "biznesów", które są wysoce wątpliwe pod względem etycznym, a mimo to nie zawsze dochodowe. Dobrym przykładem niech będzie firma Rightscorp, która ciągle trwoni pieniądze inwestorów, a dąży do wprowadzenia wysoce kontrowersyjnych środków walki z piractwem.
Ostatnio także w Polsce widzimy nasilenie się copyright trollingu. Jest to wysoce kontrowersyjny i nieetyczny biznes, tylko pozornie nastawiony na monetyzację piractwa. W rzeczywistości jego celem jest monetyzacja zastraszania ludzi pod zarzutem piractwa. To duża różnica.
Najgorsze jest to, że twórcy i wydawcy pozwalają antypiratom na wszystko, płacą im i wierzą bezkrytycznie w ich uczciwość. Cierpi na tym również wizerunek przemysłu rozrywkowego i artystów. Już dawno temu pytałem o to, dlaczego antypiraci nie walczą z nadużywaniem praw autorskich? Dlaczego artystów nie oburza to, że ktoś może żyć z występowania przeciwko ich fanom?
Może po prostu łatwiej jest udawać, że problem agresywnego antypiractwa nie istnieje? A może łatwiej jest wierzyć w prosty świat, w którym są tylko źli piraci oraz ich dobrzy adwersarze?
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|