W ramach walki z piractwem Google promuje legalne oferty nabywania filmów. Nie dotyczy to jednak filmów pornograficznych, a przedstawiciele pornobiznesu też chcą przywilejów wynikających z walki z piractwem.
reklama
Pod koniec października firma Google ogłosiła wprowadzenie nowych środków antypirackich. Wyszukiwarka podkręciła algorytmy obniżające ranking stron z pirackimi treściami. Wprowadziła też "wyróżnianie legalnych ofert". Wpisanie do Google tytułu filmu może zaowocować wyświetleniem ofert z Amazona, Netfliksa czy Google Play.
Przemysł rozrywkowy od dawna chciał, aby jego produkty uzyskały takie specjalne miejsce w Google. Wyszukiwarkowy gigant wreszcie się na to zgodził, ale zaraz pod jego drzwiami pojawili się kolejni twórcy i wydawcy z roszczeniami. Tym razem chodzi o przedstawicieli przemysłu pornograficznego.
Przemysł pornograficzny z technicznego punktu widzenia niewiele różni się od "zwykłego" przemysłu filmowego. Jest oparty na prawach własności intelektualnej, zatrudnia twórców, płaci podatki, tworzy miejsca pracy, jest narażony na piractwo i chce walczyć z tym piractwem. Jeśli politycy zakładają, że "zwykłe" piractwo filmowe szkodzi gospodarce i naraża twórców na straty, ten sam argument należy przyjąć przy pornografii.
Pojawia się zatem istotne pytanie, czy skoro Google promuje legalne oferty, nie powinna zacząć promować także legalnej pornografii?
Na ten problem zwraca uwagę BBC. Serwis cytuje twórców pornografii, którzy czują się dyskryminowani. Google w chwili obecnej nie chce komentować tej sprawy. Powszechnie wiadomo, że firma nie pozwala na promowanie pornografii w sieciach reklamowych Google. Uzasadnione jest jednak pytanie o to, czy nie należy promować legalnych ofert porno dla wyższego celu, jakim jest walka z piractwem? Więcej na ten temat w tekście BBC pt. Porn stars demand Google's help to combat piracy.
Warto zauważyć, że argumenty twórców pornografii są dokładnie takie same jak argumenty innych twórców (tworzymy, musimy z czegoś żyć, ponosimy straty, znaczymy coś dla gospodarki).
Problem ewentualnego promowania pornografii w ogóle by się nie pojawił, gdyby Google zachowała swój dawny charakter, tzn. gdyby pozostała wyszukiwarką. W najbardziej tradycyjnym ujęciu wyszukiwarka nie powinna dzielić informacji na dobre i złe, poprawne i niepoprawne, dozwolone i niedozwolone. Co najwyżej może dzielić treści na legalne i nielegalne. Wyszukiwarka powinna być narzędziem, które w oparciu o pewne obiektywne kryteria podaje użytkownikowi znalezioną w sieci, dostępną, legalną informację.
Oczywiście zrozumiałe jest usuwanie z wyszukiwarki linków do treści nielegalnych. Wyszukiwarka jest usługą elektroniczną i musi podlegać tym samym standardom prawa co inne usługi elektroniczne. Problem pojawia się w momencie, gdy Google chce być kimś więcej niż wyszukiwarką. Chce być informatorem o legalnych ofertach, narzędziem biznesu rozrywkowego. Jak wówczas traktować pornografię, która jest w zasadzie legalna?
Nakładanie nowych obowiązków na Google jest szerszym trendem. W maju tego roku wyrok ETS sprawił, że Google zaczęła być traktowana jak administrator danych osobowych. W ten sposób zaczęło funkcjonować prawo do bycia zapomnianym, które otwiera przed nami wiele nowych problemów.
Google może być instytucją antypiracką, administratorem danych i zapewne może pełnić wiele innych funkcji. Pytanie tylko, czy przez ten nawał funkcji nie przestanie być dobrą wyszukiwarką?
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
Ty też nie możesz powstrzymać się przed klikaniem? To może być uzależnienie...
|
|
|
|
|
|