Czeski Trybunał Konstytucyjny uznał przepisy o retencji danych za niekonstytucyjne. Polskie prawo w tym zakresie jest o wiele gorsze. Nawet minister odpowiedzialny za nadzór nad służbami specjalnymi nie jest w stanie dowiedzieć się całej prawdy o tym, jak w Polsce działa retencja. Powinniśmy się martwić, prawda?
Retencja danych to obowiązkowe zatrzymywanie informacji o wszystkich rodzajach połączeń elektronicznych na potrzeby bezpieczeństwa publicznego. Operatorzy telekomunikacyjni muszą przechowywać dane niezbędne do ustalenia kto, kiedy, gdzie, z kim i w jaki sposób się połączył lub próbował połączyć. W przypadku sieci telefonicznych jest to np. numer telefonu, czas połączenia czy stacja przekaźnikowa, w zasięgu której znajdował się wykonujący i odbierający połączenie.
W przypadku internetu istnieje ok. 60 rodzajów śladów elektronicznych, jakie pozostawiają po sobie użytkownicy w różnych miejscach sieci. Te dane są następnie udostępniane na każde żądanie służb specjalnych, policji, prokuratury i sądów.
Obowiązek retencji danych wynika z przepisów UE. Przyjęto go na fali strachu po zamachach w Madrycie i Londynie. Teraz spojrzenie na te problemy zmieniło się. Z zebranych do tej pory analiz wcale nie wynika, że obowiązkowe zatrzymywanie danych telekomunikacyjnych usprawniło europejską walkę z terroryzmem czy przestępczością w ogóle. Nie ma potwierdzenia dla związku między skutecznością w tropieniu przestępstw a zatrzymywaniem danych. Co więcej, ilość danych przechowywanych przez rozmaitych dostawców usług dla celów komercyjnych – czyli bez względu na obowiązek retencji – jest z zasady wystarczająca.
Nakłada się na to opór ze strony państw członkowskich. Sądy konstytucyjne kolejnych krajów odrzucają koncepcję obowiązkowego gromadzenia danych o komunikacji wszystkich obywateli. Retencja danych została już podważona w Niemczech, Rumunii, Bułgarii, na Węgrzech i – teraz – w Czechach.
Zdaniem czeskiego Trybunału zatrzymywanie danych o wszystkich wiadomościach SMS, mailach, rozmowach telefonicznych i odwiedzanych stronach internetowych zbyt głęboko ingeruje w sferę prywatną obywateli. Istniejące przepisy prawa nie dawały też wystarczających gwarancji, że zgromadzone informacje o życiu wszystkich Czechów nie będą nadużywane.
Warto zobaczyć, jak ma się prawo polskie do czeskiego. U naszych sąsiadów czas przechowywania danych był ograniczony do sześciu miesięcy, a dostęp służb wywiadowczych i policji uzależniony od zgody sądu. Zgodnie z celem dyrektywy dane były też gromadzone tylko na potrzeby prewencji antyterrorystycznej.
W Polsce analogiczne dane są przechowywane przez dwa lata, udostępniane policji i służbom bez kontroli sądu lub prokuratora (często na zasadzie elektronicznego interfejsu ) i wykorzystywane we wszelkich sprawach kryminalnych, a nawet procesach cywilnych (np. sprawach rozwodowych).
Tę różnicę w czeskim i polskim podejściu do wykorzystywania danych telekomunikacyjnych widać doskonale na liczbach. W ubiegłym roku w Czechach dane o komunikacji obywateli zostały przekazane służbom i policji przez operatorów w osiemdziesięciu siedmiu tysiącach przypadków. W Polsce mieliśmy milion trzysta osiemdziesiąt dwa tysiące pięćset dwadzieścia jeden udostępnień. To porównanie – oczywiście przy uwzględnieniu różnicy w liczbie mieszkańców – mówi samo za siebie.
Kilka miesięcy temu okazało się, że służby, policja i sądy w 2009 sięgały do naszych danych komunikacyjnych ponad milion razy. W wyniku tych rewelacji minister Cichocki przeprowadził dochodzenie na polecenie Premiera. Mieliśmy się dowiedzieć, jakiego rodzaju zapytania i przez kogo były kierowane do operatorów. Okazało się jednak, że nawet minister odpowiedzialny za nadzór nad służbami specjalnymi nie jest w stanie dowiedzieć się całej prawdy o tym, jak w Polsce działa retencja. Ponad połowa sprawdzeń wciąż pozostaje niewiadomą, ponieważ policja, sądy i prokuratury nie były w stanie podać ministrowi szczegółowych danych. Na podstawie pozostałych odpowiedzi Minister Cichocki wysnuł ogólny wniosek, że sprawdzenia dotyczą najczęściej danych abonentów, wykazów połączeń i lokalizacji telefonów komórkowych.
Na wnioski Ministra nie czekała Rzecznik Praw Obywatelskich, która w wystąpieniu generalnym skierowanym do Premiera domagała się zmiany obowiązujących przepisów. RPO skrytykowała, że to „wygoda działania służb, a nie względy konieczności decydują o ingerencji w konstytucyjną wolność i ochronę tajemnicy komunikowania się”. Zdaniem Rzecznik przepisy pozwalające służbom i policji na nieograniczony i niekontrolowany dostęp do naszych danych komunikacyjnych są w państwie demokratycznym niedopuszczalne.
Mimo tak ostro postawionego problemu, rząd na razie reaguje dość zachowawczo. Minister Cichocki, odpowiadając RPO, podziękował za zwrócenie uwagi na problem, zapewnił o gotowości do „przeanalizowania obowiązujących regulacji” i „ewentualnego podjęcia niezbędnych działań”.
Odpowiedź Ministra nie pozostawia jednak wątpliwości: obowiązkowa retencja danych to ważne narzędzie dla służb, więc prywatność obywateli musi wytrzymać ograniczenie. Możemy rozmawiać o szczegółach, jednak nie podważając samej koncepcji. Premier powołał nawet zespół roboczy do opracowania koncepcji ewentualnych zmian legislacyjnych. Problem w tym, że w jego skład mają wejść tylko przedstawiciele służb i organów uprawnionych do korzystania z retencji... nie wygląda to na prawdziwe starania o prywatność obywateli.
Katarzyna Szymielewicz
Autorka jest prawniczką i współzałożycielką oraz członkiem zarządu Fundacji Panoptykon.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
|
|
|
|
|
|