W Polsce prawnicy i twórcy potrafią domagać się pieniędzy od szkół lub bibliotek np. za wyświetlanie filmów dla uczniów albo wykorzystanie zdjęć. Jest to właściwie forma copyright trollingu o tyle gorsza, że odbywa się bez robienia wielkiego szumu, a ofiary boją się walczyć o swoje.
W marcu 2012 roku opisywałem w Dzienniku Internautów wydarzenia z Belgii, gdzie pewna organizacja zaczęła się domagać pieniędzy za czytanie dzieciom książek w bibliotece. Traktowaliśmy to wówczas jak absurd z nieco innego kręgu kulturowego. Mogliśmy się pośmiać, ale teraz w Polsce dzieją się rzeczy o wiele gorsze.
W tym tygodniu społeczność nauczycielska Superbelfrzy ujawniła, że jakaś firma prawnicza dzwoni do szkół organizujących wyświetlenia filmów dla swoich uczniów. Nie wiemy niestety, jaka to firma, ale jeśli tego typu imprezy są bezpłatne i ograniczone do uczniów szkoły, raczej trudno mówić o naruszeniu. Grupa Superbelfrzy stoi na stanowisku, że takie wyświetlenia filmów stanowią dozwolony użytek edukacyjny ustalony w art. 27 ustawy o prawie autorskim.
Poniżej zrzut wpisu na Facebooku, w którym opisano tę sytuację.
Na Facebooku toczy się dyskusja o zasadności roszczeń, ale trudno ją prowadzić, jeśli nie wiemy, kto dokładnie żąda pieniędzy i jak uzasadnia swoje roszczenia. Z całej tej historii można wyciągnąć tylko jeden wniosek. Jakieś firmy prawnicze (lub osoby podające się za takie firmy) próbują kontaktować się ze szkołami i wywoływać wrażenie, że doszło do naruszenia praw autorskich. Nie wiemy właściwie, czy prawnicy domagali się jakichś pieniędzy lub sugerowali zawarcie ugody, ale to wysoce prawdopodobne.
Prawdopodobne jest również to, że tego typu telefony były wykonywane do różnych szkół. Dziś niemal każda taka instytucja ma stronę internetową, gdzie informuje się o zajęciach pozalekcyjnych lub dodatkowych wydarzeniach. Prawnicy mogą łatwo ustalić, do kogo dzwonić. Jeśli dzwonili, nie wiemy, jakie były reakcje dyrektorów lub nauczycieli.
To zjawisko można uznać za rodzaj copyright trollingu, czyli prób spieniężenia rzekomego naruszenia praw autorskich w wątpliwy etycznie sposób. Co więcej, w tym przypadku mamy do czynienia z cichym copyright trollingiem. Sprawy załatwiane są przez telefon albo w osobistych rozmowach. Nie ma setek pism porozsyłanych do różnych osób. To sprawia, że trudniej jest analizować "propozycje ugody" i trudno jest oszacować skalę zjawiska.
Z działaniami, które można uznać za cichy copyright trolling spotkałem się już wcześniej. Pół roku temu miałem okazję rozmawiać z bibliotekarzami, którzy mieli problem z pewną fotografką. Ta fotografka występowała z roszczeniami do bibliotek, które wykorzystały jej zdjęcia Czesława Miłosza np. na zaproszeniach na jakieś imprezy albo w innych bibliotecznych działaniach. Charakterystyczne dla tej fotografki było to, że domagała się z miejsca bardzo wysokich sum, np. kilkunastu tysięcy złotych. W toku negocjacji ta absurdalna "cena" mogła zostać bardzo obniżona. Fotografka, która najwyraźniej woli się zajmować zarobkowym zastraszaniem niż sztuką, opierała swoje roszczenia na często krytykowanym art. 79 ustawy o prawie autorskim.
Co najgorsze, trudno było zbierać informacje na temat tej sprawy. Dlaczego? Próbując rozmawiać o tym z bibliotekarzami, natrafiłem na istną ścianę strachu. Mogę śmiało powiedzieć, że w tej specyficznej grupie społecznej prawa autorskie to jakby temat tabu. Ci ludzie boją się rozmawiać z dziennikarzem, który wiedziałby o ich możliwym naruszeniu. Rzadko zdarzało mi się trafiać na ludzi, którzy mówili nieco więcej, ale wciąż trudno było ustalić ważne szczegóły.
Dodam jeszcze, że bibliotekarze zgadzali się na ugody i jednocześnie zgadzali się na milczenie. Możliwe, że w każdym przypadku kwota ugody była mniejsza niż początkowo żądano. Niestety każda kolejna osoba była atakowana tą wysoką kwotą, co miało wywołać duży strach. Jest to bardzo specyficzna forma copyright trollingu nastawiona na domaganie się pieniędzy od mniejszej liczby osób, ale w grę wchodzą większe kwoty i wszystko odbywa po cichu.
Uwaga - ja nie oceniam, czy działania rzeczonej fotografki są copyright trollingiem, czy nie. Pozostawiam to do oceny Czytelnikom.
Pisząc ten tekst, mam nadzieję, że będą go czytać także nauczyciele, dyrektorzy szkół, bibliotekarze i inni przedstawiciele instytucji edukacyjnych i kulturowych. Mam nadzieję, że zrozumieją oni, iż milczenie o tym problemie jest błędem. Podobne problemy trzeba opisywać i nagłaśniać, dzięki czemu możliwe jest szersze przeanalizowanie wzbudzających wątpliwości roszczeń.
Podkreślę przy tym, że nie mam zamiaru bronić piractwa czy twierdzić, że pokrzywdzeni artyści nie powinni dochodzić swoich praw. Oczywiście mogą, choć dobrze byłoby robić to w rozsądnych granicach.
Dziennik Internautów też ma problem z naruszeniami praw autorskich. Zdarzało się, że np. ktoś publikował nasze teksty w innym serwisie, podpisując je jako swoje. Całkiem niedawno mieliśmy taki problem i co zrobiliśmy? Wystąpiliśmy do administratora serwisu z prośbą o usunięcie naruszenia. Artykuł został usunięty i to nam wystarczy. Gdybyśmy natomiast składali sprawę do prokuratury albo próbowali żądać kilkunastu tysięcy w ramach jakiejś ugody, moglibyśmy przekroczyć granice rozsądku.
Oczywiście prawo autorskie powinno być chronione. Źle się jednak dzieje, gdy
Powyższą listę można śmiało uznać za listę objawów copyright trollingu. Właściwie już wystąpienie jednego lub dwóch objawów może świadczyć o tym, że dane działanie jest trollingiem.
Aktualności
|
Porady
|
Gościnnie
|
Katalog
Bukmacherzy
|
Sprawdź auto
|
Praca
biurowirtualnewarszawa.pl wirtualne biura w Śródmieściu Warszawy
Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.
*
Security Startup Challenge - rusza nowy globalny akcelerator bezpieczeństwa
|
|
|
|
|
|