Apple Facebook Google Microsoft badania bezpieczeństwo patronat DI prawa autorskie serwisy społecznościowe smartfony

Spam to niechciane wiadomości elektroniczne, które w teorii zapychają nasze skrzynki pocztowe, zmuszając nas do codziennej selekcji otrzymanych maili. Aby nas przed tym uchronić, stworzono ustawę o świadczeniu usług elektronicznych, popularnie nazywaną ustawą antyspamową. Ochrona naszych skrzynek przed spamem to trend ogólnoświatowy, wiele rządów próbuje regulować przepływ elektronicznej reklamy odpowiednim ustawodawstwem. W ostatnim czasie zaostrzono przepisy w Polsce, nakładając na spamerów jeszcze wyższe kary. W trosce o użytkowników internetu wylano jednak dziecko z kąpielą, utrudniono bowiem firmom wysyłkę informacji i zwielokrotniono ruch na łączach.

Jednocześnie wprowadzono prawny paradoks, zmuszając firmy - zgodnie z ustawą - do wysyłania klientom zapytań ofertowych, które same w sobie również są spamem. A wszystko to w czasach, gdy filtry antyspamowe w przeciętnej skrzynce pocztowej eliminują niechcianą korespondencję niemal w stu procentach, a cały spam wysyłany jest anonimowo z rozsianych po całym świecie sieci botnetu, które są poza jurysdykcją naszego ustawodawstwa.

Dziś spam nie ma już większego znaczenia. W przeszłości, gdy konta pocztowe nie posiadały filtrów antyspamowych, niechciane reklamy masowo lądowały w skrzynkach odbiorczych. Dziś serwisy oferujące darmowe i komercyjne konta eliminują praktycznie cały spam. Niechciane wiadomości przestały więc być problemem dla użytkownika, choć nadal są uciążliwe dla firm utrzymujących łącza. Od wielu lat w mojej skrzynce nie wylądował ani jeden mail ze spamem. Mimo to mamy jedną z najsurowszych ustaw antyspamowych na świecie, którą nie przejmują się prawdziwi spamerzy (pochodzący głównie w Azji), a która wiąże ręce polskim firmom.

>> Czytaj także: Zmniejszyła się ilość spamu z Polski

Z funkcjonowaniem polskiej firmy w zgodzie z ustawą antyspamową wiąże się duży paradoks. Ustawa dopuszcza wysłanie reklamy mailem tylko w przypadku, gdy odbiorca wyrazi zgodę na jej otrzymanie. Firmy muszą więc wysyłać zapytania, czekać na odpowiedź i dopiero wtedy wysyłać właściwą ofertę. Aby odbiorca wyraził zgodę na otrzymanie reklamy, musi wiedzieć, na co się zgadza. Nikt nie wyrazi zgody na otrzymanie nie wiadomo jakiej reklamy, nie wiadomo od kogo. Odbiorca musi znać takie szczegóły, aby nie wyrazić zgody na otrzymanie reklamy produktów, które go nie interesują, bądź nie dać dostępu do swojej skrzynki firmie o złej reputacji. Aby zapytanie miało sens, musi więc zawierać informację, czego dotyczy oferta, co już samo w sobie stanowi reklamę i jest niezgodne z prawem. Klasyczny przykład to "Prosimy o wyrażenie zgody na otrzymanie oferty dotyczącej wykonania i wdrożenia sklepu internetowego". Mimo formy zapytania odbiorca otrzymuje już konkretną ofertę, wie również, kto ją oferuje (podana nazwa firmy, domena, adres) i do uzupełnienia oferty już nic więcej nie potrzeba (poza ceną). Eksperci od prawa już dawno zinterpretowali taką formę zapytań jako jawną ofertę, ale bez tej formy zapytanie nie ma kompletnie sensu. Ustawa antyspamowa jest więc sprzeczna sama ze sobą i nakazuje firmom postępowanie niezgodne z prawem, a w najlepszym razie dwuznaczne prawnie. Nie mówiąc o tym, że aby wysłać jeden konkretny mail z reklamą, potrzebne jest dodatkowe wysłanie dwóch maili (zapytanie i odpowiedź), co wielokrotnie zwiększa ruch na łączach i przypomina mnożenie biurokracji znanej z urzędów.

Paradoks z wysyłaniem ofert nie dotyczy tylko wymiany informacji na odcinku firma-klient. Również firma, która chce polecić swoje usługi innej firmie, musi przestrzegać wymogów antyspamowych. Jest to szczególnie dziwne, gdy spojrzy się na inne formy komunikacji, które nie są obłożone podobnymi obostrzeniami. Jeśli jeden podmiot chce zaoferować usługi drugiemu podmiotowi, może bez żadnych sankcji prawnych wysłać list tradycyjną pocztą, zadzwonić, stawić się osobiście lub wysłać faks. Wszystkie te czynności, w porównaniu z wysyłką maila, są bardziej uciążliwe dla odbiorcy. Niechciany mail można skasować jednym kliknięciem. Telefon jednak trzeba odebrać i asertywnie zakończyć rozmowę, przesyłkę odebrać na poczcie lub od listonosza, następnie otworzyć, przeczytać i - jeśli nas nie interesuje - wyrzucić do kosza, a faksu trzeba systematycznie doglądać, ręcznie oddzielając spam od ważnych dokumentów. Nikt jednak nie zabrania prywatnym osobom i firmom korzystania z tradycyjnych form komunikacji. Obostrzenia dotyczą tylko korespondencji elektronicznej, która - i tu mamy drugi paradoks - miała być usprawnienienim i konkurencją dla tradycyjnych metod wymiany informacji. W praktyce bezpieczniej i szybciej jest wysłać list priorytetowy, adresat otrzyma reklamę dnia następnego, nadawca zapłaci za to złotówkę z hakiem, ale przynajmniej nie narazi się na kilkadziesiąt tysięcy złotych kary, nie musi również wykonywać kilka razy tej samej pracy (w przypadku kontaktu mailowego: wysłanie wstępnego zapytania, przetworzenie odpowiedzi i wysłanie bądź nie właściwej oferty).

Ponieważ internet coraz bardziej przeplata się z życiem w tzw. realu, podam przykład niechcianego spamu, z którym spotykam się codziennie, a który w pewnym stopniu komplikuje moje życie.

Telefonów od większości oferentów (banków, firm ubezpieczeniowych) pozbyłem się, włączając u operatora blokowanie połączeń z numerów zastrzeżonych. Sto procent niechcianych reklam mailowych usuwa filtr w Gmailu. Pozostają papierowe ulotki od firm, które każdego dnia zapychają moją fizyczną skrzynkę pocztową. Wygląda to następująco.

Dzień 1:

Spam tradycyjny - dzień 1

Dzień 2:

Spam tradycyjny - dzień 2

Dzień 3:

Spam tradycyjny - dzień 3

Dzień 4:

Spam tradycyjny - dzień 4

Dzień 5:

Spam tradycyjny - dzień 5

Mniejsza o to, że nie mogę od razu wyrzucić tych śmieci do kosza, bo muszę oddzielać je od spodziewanej korespondencji. Największym problemem jest to, że firmy produkujące te ulotki (Media Markt, Saturn, Real, Carrefour i inni) zatrudniają do ich kolportażu ludzi, którzy kilka razy dziennie dzwonią do mnie domofonem, prosząc o otworzenie drzwi. Mam tego pecha, że mieszkam w ostatnim mieszkaniu w budynku, na ostatnim piętrze. Osoba roznosząca ulotki dzwoni zawsze do mnie. Jest to celowe działanie - kiedy się dzwoni do kogoś z parteru, istnieje większe ryzyko, że ktoś pofatyguje się parę kroków na dół i dosadnie wytłumaczy delikwentowi, co myśli o codziennym odbieraniu domofonów, a osoby mieszkające najwyżej mają najmniejszą motywację, by schodzić w tym celu na parter. Są i tacy, którzy dzwonią do kilku najwyższych mieszkań. Ulotki roznoszone są o różnych porach, często z samego rana. Kiedy ma się dwójkę małych dzieci, kończy się to tym, że potomstwo jest często budzone dźwiękiem domofonu. Codzienne roznoszenie ulotek zmniejszyło poziom bezpieczeństwa, ponieważ ludzie odruchowo zaczęli otwierać drzwi do budynku na słowo "ulotki" lub na sam dźwięk domofonu, a ja przestałem w ogóle podnosić słuchawkę domofonu i myślę o zamontowaniu jego wyłącznika.

W moim przypadku prawo zawiodło na całej linii. Jestem niepotrzebnie chroniony przed elektronicznym spamem, bo ten skutecznie blokują filtry antyspamowe, natomiast moja tradycyjna skrzynka pocztowa jest bezkarnie spamowana każdego dnia z zakłóceniem spokoju. Wolałbym, aby papierowy spam trafiał do mnie w formie elektronicznej, na to jednak nie pozwala nasze surowe, oderwane od rzeczywistości prawo.

Sławomir Wilk


Aktualności | Porady | Gościnnie | Katalog
Bukmacherzy | Sprawdź auto | Praca


Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.

              *              



Ostatnie artykuły:

fot. DALL-E




fot. DALL-E



fot. DALL-E