Apple Facebook Google Microsoft badania bezpieczeństwo patronat DI prawa autorskie serwisy społecznościowe smartfony

Wideo w sieci pod kontrolą KRRiT? Cisza przed burzą

22-02-2011, 10:03

W styczniu do sejmu trafił projekt nowelizacji Ustawy o radiofonii i telewizji. Może się wydawać, że dla internetu nie ma on dużego znaczenia, ale diabeł tkwi w szczegółach. Polskie prawo nie zawiera definicji "prywatnego użytkownika" lub "bloga", więc trudno ocenić, czy proponowana ustawa nie uderzy w zwykłych ludzi.

Na początku stycznia wspominaliśmy w Dzienniku Internautów, że Komisja Europejska krytykuje nową węgierska ustawę regulującą działanie mediów. Również w styczniu w prasie pojawiały się informacje o niebezpieczeństwach związanych z nowelizacją Ustawy o radiofonii i telewizji w Polsce. O polskich problemach nie mówiono tak głośno, jak o węgierskich, a mają one wspólny element. Zarówno Polska, jak i Węgry zmieniają swoje prawo, aby dostosować się do prawa unijnego, a konkretnie do tzw. dyrektywy medialnej (2007/65/WE).

Można odnieść wrażenie, że chodzi tylko o "dostosowanie prawa" do jednej z wielu nudnych dyrektyw bez większego znaczenia. Tak naprawdę jednak chodzi o poważne zmiany.

Co to jest blog, gazeta?

Nowelizację, która być może stanie się prawem w Polsce, można znaleźć na stronach Sejmu - zob. Rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy o radiofonii i telewizji oraz niektórych innych ustaw. Mamy ustawę i długie uzasadnienie. Na pierwszy rzut oka nie ma w tych dokumentach nic groźnego dla internetu. W uzasadnieniu znajduje się nawet zapewnienie, że ustawa nie uderzy np. w blogerów i "prywatnych użytkowników".

Na tego rodzaju zapewnienia inaczej spojrzy osoba znająca polskie prawo. Prawdą jest, że nowelizacja mówi, iż jej przepisy nie będą stosowały się do:

4) programów radiowych rozpowszechnianych wyłącznie w systemach teleinformatycznych oraz audialnych usług na żądanie;
5) treści audiowizualnych dostarczanych za pomocą stron internetowych prywatnych użytkowników, blogów, forów dyskusyjnych i korespondencji elektronicznej;
6) usług, w których treści audiowizualne wytworzone przez prywatnych użytkowników są dystrybuowane w celu udostępnienia lub wymiany w ramach grup zainteresowań;
7) elektronicznych wersji gazet i czasopism oraz prasy ukazującej się w formie dokumentu elektronicznego, pod warunkiem że nie składają się w przeważającej części z audycji audiowizualnych;
8) gier losowych i zakładów wzajemnych, chyba że są częścią audycji usługi medialnej.

Czyli przepisy nie stosują się do blogów, ale czym w świetle polskiego prawa jest blog? Na ten problem zwraca uwagę prawnik Piotr Waglowski, w swoim serwisie Vagla.pl.

...Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego dokonuje tu wyłączenia czegoś, co "za ruskie Chiny" nie ma definicji legalnej. Co to są "prywatni użytkownicy" (czy to niewolnicy, czy to ktoś, kto nie jest publicznym użytkownikiem, czy spółka nie jest może prywatna, czy jest użytkownikiem w ogóle taka spółka itp)? Co to są "blogi" (...) Co to, na Boga, są fora dyskusyjne na gruncie polskiego prawa? (...) Rozumiem, że projektodawca idzie na łatwiznę i przepisuje z polskiej wersji europejskiej dyrektywy "gazety" (a ściślej ich "elektroniczne wersje gazet") (...) a w naszym porządku prawnym możemy mówić o prasie, o dzienniku, o czasopiśmie, ale nie o gazetach? Co to jest gazeta? - pisze Piotr Waglowski w tekście pt. Implementacja dyrektywy o usługach medialnych: będzie z tego niezły bigos.

Brak odpowiednich definicji może być problem dla wymiaru sprawiedliwości, ale ostatecznie uderzy w zwykłych ludzi. Sąd może mieć problem z ustaleniem, czy dany bloger rzeczywiście jest blogerem, ale dla sądu to tylko rozważania. Ostatecznie to bloger może mieć spore kłopoty, jeśli sąd uzna, że jest on dostawcą usługi medialnej, a nie blogerem. Znamy już podobne problemy. W Polsce niby nie ma obowiązku rejestracji stron WWW i blogów, ale wyroki sądów sugerują coś innego.

>>> Czytaj: Sąd Najwyższy: prasę w sieci trzeba rejestrować

Piotr Waglowski i inni prawnicy zwracają uwagę na to, że w preambule implementowanej dyrektywy czytamy, iż żaden jej przepis nie powinien zobowiązywać do wprowadzania nowych systemów koncesjonowania lub administracyjnego zatwierdzania jakiegokolwiek rodzaju usług medialnych. Tymczasem polski rząd wybrał podejście twardsze, o czym może świadczyć przyjęta w projekcie nowelizacji definicja usługi medialnej:

usługą medialną jest usługa w postaci programu albo audiowizualnej usługi medialnej na żądanie, za którą odpowiedzialność redakcyjną ponosi jej dostawca i której podstawowym zadaniem jest dostarczenie przez sieci telekomunikacyjne ogółowi odbiorców audycji, w celach informacyjnych, rozrywkowych lub edukacyjnych; usługą medialną jest także przekaz handlowy

W dalszej części projektu nowelizacji czytamy:

Art. 41a. 1. Audiowizualna usługa medialna na żądanie wymaga zgłoszenia do wykazu prowadzonego przez Przewodniczącego Krajowej Rady

Na gruncie takiego prawa nie jest też do końca pewne, jak traktować YouTube lub inne serwisy społecznościowe. YouTube to chyba nie blog i nie forum. Czy ten serwis jest zatem dostawcą "usługi medialnej"? Wydaje się, że tak. Na problem ten zwróciła uwagę Katarzyna Szymielewicz z fundacji Panoptykon w tekście dla Rzeczpospolitej (zob. YouTube pod kontrolą KRRiT?).

Rząd jednak proponuje nową formę administracyjnego zatwierdzania usługi medialnej, której prawodawcy UE wcale nie chcieli. Na ten fakt zwracało już uwagę stowarzyszenie IAB Polska w stanowisku wydanym w styczniu.

Z innych ciekawych zapisów w 30-stronicowej nowelizacji warto wspomnieć ten:

Dostawcy audiowizualnych usług medialnych na żądanie są obowiązani do promowania audycji europejskich, w wybrany przez siebie sposób, w ramach świadczonych przez nich audiowizualnych usług medialnych na żądanie, przez:
1) przeznaczanie co najmniej 15% zawartości katalogu na audycje europejskie, 10% zawartości katalogu na audycje wytworzone pierwotnie w języku polskim i 5% zawartości katalogu na audycje europejskie wytworzone przez producentów niezależnych oraz odpowiednie wyeksponowanie tych audycji w katalogu lub
2) przeznaczanie rocznie na produkcję lub zakup praw do audycji europejskich co najmniej równowartości 10% wydatków poniesionych w poprzednim roku kalendarzowym na wytwarzanie lub pozyskanie audycji w celu ich umieszczania w katalogu.

Jeśli połączymy te wszystkie elementy, staje się jasne, że problemy polskie nie są tak bardzo odległe od węgierskich, jak może się wydawać.

>>> Czytaj: Obowiązek rejestracji mediów na Węgrzech krytykowany przez UE


Aktualności | Porady | Gościnnie | Katalog
Bukmacherzy | Sprawdź auto | Praca


Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.

              *