Apple Facebook Google Microsoft badania bezpieczeństwo patronat DI prawa autorskie serwisy społecznościowe smartfony

Schmidt: Traktat ONZ zagraża wolności sieci

01-03-2012, 14:01

Kontrola nad internetem może być niebawem oddana w ręce Międzynarodowej Unii Telekomunikacyjnej (ITU), co zdaniem Erica Schmidta z Google byłoby katastrofą. Skomentował on tę kwestię na targach Mobile World Congress, co przypomniało, że bariery dla technologii dotyczą nie tylko kwestii czysto technicznych.

Możemy obserwować kolejny ciekawy proces dyplomatyczny dotyczący internetu. Wiele krajów (w tym Rosja i Chiny) dąży do tego, aby kontrola nad internetem miała prawdziwie międzynarodowy charakter. Można to osiągnąć przez powierzenie tej kontroli Międzynarodowemu Związkowi Telekomunikacyjnemu (ITU). Wymaga to renegocjowania traktatu z 1988 roku, na mocy którego internet działa dość swobodnie i obecnie w wielu kwestiach nie jest regulowany.

Czytaj: OBWE: Dostęp do internetu jest prawem człowieka

Ustanowienie międzynarodowego zarządzania internetem może się na pierwszy rzut oka wydawać dobre, ale może również oznaczać sporo nowych regulacji. O propozycjach w tym zakresie pisał m.in. Wall Street Journal. Oto część z nich:

  • ustanowić nadzór ITU nad organizacjami obecnie zarządzającymi internetem;
  • poddać cyberbezpieczeństwo i ochronę danych kontroli międzynarodowej;
  • pozwolić zagranicznym telekomom na naliczanie opłat za "międzynarodowy" ruch internetowy, co miałoby służyć przychodom państwowych telekomów;
  • uregulować kwestie wymiany ruchu pomiędzy dostawcami usług internetowych, w zakresie stawek i warunków (zob. WSJ, The U.N. Threat to Internet Freedom). 

Brzmi groźnie? Tak, ale w przypadku procesów dyplomatycznych nie wystarczy powiedzieć "nie". Wielu stronom zależy na tym, aby internet nie dzielił się zanadto, a państwa żądające zmiany struktury zarządzania mogą powiedzieć "zabieramy swoje zabawki i stworzymy sobie własny internet". Ten proces już się zaczął - internet chiński nie oferuje tego samego, co amerykański. Internet amerykański też by się zmienił, gdyby np. ustawa SOPA weszła w życie.

Zmiany w sposobie zarządzania internetem może wspierać ok. 90 państw. To nieco mniej niż większość w ITU.

Prawda jest taka, że pro-regulacyjne podejście do internetu ma wielu silnych zwolenników - rządy, korporacje. Liberalna idea internetu ma natomiast obrońców godnych wysłuchania, ale gorzej zorganizowanych.

Na targach MWC w Barcelonie Eric Schmidt z Google skomentował plany ustanowienia nowej kontroli nad internetem i nie przebierał w słowach.

- To byłaby katastrofa... Dla niektórych otwartość oraz interoperacyjność to jedno z największych osiągnięć ludzkości w czasie jej istnienia (...) jeśli obecny model zarządzania działa dobrze - a tak myślę - nie zmieniałbym [kontroli nad internetem], a gdybym to robił, byłbym bardzo, bardzo ostrożny - mówił przedstawiciel Google, podkreślając też, że kosztem regulacji nierzadko jest innowacja (zob. ZDNet, Schmidt: UN treaty a 'disaster' for the internet).

Warto zwrócić uwagę na różne interesy różnych państw. Kraje demokratyczne chcą wykorzystać internet dla dobra gospodarki. Czasem nawet z tym przesadzają, czego dowodem jest ACTA. Z kolei państwa bardziej autorytarne postrzegają internet jako źródło zagrożeń dla jedynego słusznego reżimu. Tym państwom można wyjaśniać ideę liberalnego internetu bazującego na współpracy różnych uczestników e-rynku, ale pełne porozumienie wydaje się mało prawdopodobne.

Najgorsze jest to, że politycy z bardzo różnych państw mogą się zgodzić co do jednego - będą chcieli kontroli nad tym, co obecnie jest poza ich kontrolą. Każdy chciałby móc uregulować choć jeden kawalątek sieci. To nie lada pokusa.

Czytaj: Wyciekły adresy e-mail i hasła należące do ONZ


Aktualności | Porady | Gościnnie | Katalog
Bukmacherzy | Sprawdź auto | Praca


Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.

              *              

Źródło: ZDNet, WSJ



Ostatnie artykuły:


fot. Samsung



fot. HONOR