Apple Facebook Google Microsoft badania bezpieczeństwo patronat DI prawa autorskie serwisy społecznościowe smartfony

Retencja danych do ścigania naruszeń praw autorskich? A czemu nie?

Katarzyna Szymielewicz 10-01-2012, 10:37

Zbieranie danych o naszych połączeniach telekomunikacyjnych wzbudza coraz więcej wątpliwości i pytań, a tymczasem Komisja Europejska coraz bardziej jej broni. Wyciekł nawet dokument, z którego wynika, że KE chce wytłumaczyć obywatelom "wartość retencji danych" i wsłuchuje się w propozycje tych, którzy chcą rozszerzenia zastosowania tego środka.

Od ponad roku na forum Unii Europejskiej toczy się gorąca debata przeciwników i zwolenników tzw. retencji danych – czyli obowiązkowego zatrzymywania danych telekomunikacyjnych (także dotyczących połączeń internetowych) na potrzeby bezpieczeństwa. W przypadku retencji danych stawką jest prywatność i tajemnica korespondencji każdego, kto komunikuje się drogą elektroniczną; oczekiwanym zyskiem – mglista obietnica bezpiecznego świata.

Obowiązek zatrzymywania danych telekomunikacyjnych pojawił się w Europie w 2006 r., jako nowa broń polityczna w nabierającej tempa wojnie z terroryzmem. Był to niewątpliwy sukces lobbingowy ówczesnego rządu Busha, ale także Wielkiej Brytanii, w której lęk przed kolejnymi zamachami był politycznie odczuwalny. Mimo to poważne wątpliwości co do proporcjonalności i niezbędności retencji pojawiły się już w czasie prac nad dyrektywą.

Komisja Europejska zapewniała, że po prostu trzeba zaryzykować; że tylko po wprowadzeniu obowiązku zatrzymywania danych w całej Europie będzie można stwierdzić, jak niewątpliwe przynosi on korzyści w walce z przestępczością. Właśnie tej weryfikacji miał służyć wpisany do dyrektywy obowiązek sprawozdawczy i dużo krótszy niż zwykle termin rewizji dyrektywy. Proces rewizji rozpoczął się mniej więcej rok temu: Komisja Europejska zaczęła pytać poszczególne państwa, jak obowiązek zatrzymywania danych wdrożyły i jak z niego korzystają.

Polski rząd napotkał spore trudności w ustosunkowaniu się do brukselskiego kwestionariusza. Historia wykorzystywania retencji danych w naszym kraju nie jest przecież znaczona udaremnionymi zamachami terrorystycznymi, ale raczej głośnymi przypadkami inwigilacji dziennikarzy, których bilingi zdarza się służbom wykorzystywać do tropienia źródeł przecieków w gorących politycznie sprawach.

Poważna rozmowa o kosztach i rzeczywistych celach retencji danych rozpoczęła się ponad rok temu, kiedy Gazeta Wyborcza opublikowała pozyskane przez Fundację Panoptykon dane statystyczne pokazujące, że Polska bezwzględnie w Europie przoduje pod względem liczby zapytań o tzw. dane retencyjne (ponad milion w 2009, a w 2010 już milion i 400 tysięcy). W krytykę takiego stanu rzeczy włączyły się tak poważne głosy, jak Rzecznik Praw Obywatelskich, Prokurator Generalny i Naczelna Rada Adwokacka. Aktualnie Minister Spraw Wewnętrznych zapowiada głębokie zmiany w przepisach...

Do czego rozmaitym agendom państwowym służą nasze dane telekomunikacyjne? Problem z wyjaśnieniem tego miała nie tylko Polska. Komisja Europejska przyznała, że nie znalazło się ani jedno państwo, które wdrożyłoby dyrektywę w pełnej zgodzie z założeniami. Brak dowodów i przekonywających argumentów na to, że bez rutynowego gromadzenia danych nie żyłoby się nam równie (nie)bezpiecznie, sprawił, że kilka państw członkowskich – w tym Niemcy i Czechy – uznały retencję za niekonstytucyjną.

Kompromitujący wyciek

Debata, czy retencja rzeczywiście służy naszemu bezpieczeństwu, czy głównie odbiera podstawowe wolności właśnie wchodzi w kolejny wiraż po tym, jak wyciekł wewnętrzny dokument Komisji Europejskiej (datowany na 15 grudnia 2011). Memorandum dobitnie pokazuje polityczną bezradność tych, którzy za kilka miesięcy mają zaproponować nowe zasady retencji danych dla całej Unii Europejskiej. Ich dylemat można sprowadzić do pytania: jak obronić niepopularne przepisy, w których użyteczność chętnie wierzą politycy i organy ścigania, ale niespecjalnie da się ją wykazać zbuntowanym obywatelom. Dlatego pierwszy punkt w ujawnionym dokumencie brzmi "Potrzeba lepszego wytłumaczenia [obywatelom] wartości retencji danych". Cóż... widocznie nie rozumiemy.

Oczywiście wytłumaczyć można wszystko. Warto jednak zapytać, czego konkretnie dowiedzieliśmy się po sześciu latach obowiązywania dyrektywy retencyjnej? Wygląda na to, że nadal nie wiemy ani jak mierzyć skuteczność retencji, ani czy ma ona rzeczywiste przełożenie na walkę z przestępczością. Tym samym wciąż nie wiemy, czy to ograniczenie naszej wolności ma swoje uzasadnienie, czy jest po prostu kolejnym kosztem poniesionym "na wszelki wypadek" w ramach międzynarodowej wojny z niewidzialnym wrogiem.

W wewnętrznym dokumencie służb Komisji Europejskiej znajdujemy m.in. takie stwierdzenia:

Utrzymuje się przekonanie, że mamy niewiele dowodów potwierdzających wartość retencji danych z punktu widzenia bezpieczeństwa publicznego i wymiaru sprawiedliwości, zarówno na poziomie UE, jak i państw członkowskich; nie jest też jasne, jakie alternatywy dla tego instrumentu zostały rzeczywiście wzięte pod uwagę. Dowody przedstawiane przez państwa członkowskie sprowadzają się zwykle do oświadczeń na temat ważności gromadzonych danych. Nie jest przy tym jasne, czy pozyskiwane od operatorów dane byłyby dostępne tak czy inaczej, bez obowiązku retencji (…). Statystyki dostępne na podstawie Art. 10 [dyrektywy] nie pozwalają dokonać oceny, na ile retencja danych jest konieczna i skuteczna.

Jednocześnie dowiadujemy się, że organy odpowiedzialne za ściganie przestępstw domagają się rozciągnięcia retencji danych na nowe obszary, np. komunikatory internetowe czy narzędzia służące do wrzucania i pobierania plików z internetu. Pod hasłem zapewnienia "technologicznej neutralności" retencji szykuje się więc wykorzystanie tego instrumentu do walki z naruszeniami prawa autorskiego w sieci.

Jest też fragment interesujący z punktu widzenia naszych "narodowych" problemów z nadużywaniem technik inwigilacji:

Organy zajmujące się ochroną danych i organizacje pozarządowe są zaniepokojone brakiem jasnego ograniczenia celów, w jakich dane telekomunikacyjne mogą być zatrzymywane. W niektórych państwach członkowskich obowiązek retencji nie został ograniczony do konkretnego celu. (...) Niektórzy twierdzą, że taki brak pewności co do prawa stwarza ryzyko lub obawę wykorzystania retencji do zupełnie innych celów, niż pierwotnie deklarowane (ang. function creep).

Jak Komisja Europejska poradzi sobie z karkołomnym zadaniem wybronienia retencji, przy jednoczesnym uwzględnieniu krytyki ze strony środowisk obywatelskich i autorytetów prawnych z całej Europy? Zobaczymy już w lipcu tego roku. Tymczasem warto się przyglądać temu, jak nowy Minister Spraw Wewnętrznych radzi sobie z równie niewdzięcznym zadaniem zreformowania obowiązujących w Polsce przepisów, dzięki którym mamy w tym zakresie prawdopodobnie najgorsze prawo w Europie. Czy można zadowolić oczekiwania służb specjalnych, a jednocześnie uwzględnić krytykę Rzecznik Praw Obywatelskich i liczących się środowisk prawniczych? Niestety, raczej nie.

Katarzyna Szymielewicz

Autorka jest prawniczką i współzałożycielką oraz dyrektorką Fundacji Panoptykon.

Czytaj: Podsłuchy i retencja danych - Prokurator Generalny też ma zastrzeżenia


Aktualności | Porady | Gościnnie | Katalog
Bukmacherzy | Sprawdź auto | Praca


Artykuł może w treści zawierać linki partnerów biznesowych
i afiliacyjne, dzięki którym serwis dostarcza darmowe treści.

              *              



Ostatnie artykuły:


fot. Samsung



fot. HONOR